Cichy Fragles

skocz do treści

Dlaczego Kaczyński wygra wybory

Dodane: 4 maja 2010, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

Wszystko niby wskazuje, że porażka Jarosława Kaczyńskiego w nadchodzących wyborach jest nieunikniona:

Sondaże – z jednej strony dwudziestoprocentowa strata do lidera, z drugiej – ponad 40% elektoratu negatywnego. Kaczyński musi więc nie tylko odrabiać potężne straty, ale w dodatku zdobyć praktycznie cały dostępny elektorat i nikomu więcej się nie narazić. Zadanie praktycznie niewykonalne.

Terminarz – co tu dużo mówić, dwa miesiące na taką kampanię to tyle co nic.

Psychologia – Kaczyński ma opinię twardziela, ale tragiczna śmierć brata i ciężka choroba matki z pewnością mu nie pomoże i nie doda energii do walki, a granie na współczuciu po katastrofie to co najmniej ryzykowna strategia.

Kwestie organizacyjne – pod Smoleńskiem zginęła niemal cała czołówka PiS-u. Rozbita partia, którą wkrótce pewnie czeka walka o zwolnione stanowiska, może nie być specjalnie pomocna w kampanii.

Układ sił – pięć lat temu wszyscy poważniejsi kontrkandydaci poparli w drugiej turze Lecha Kaczyńskiego (Lepper, Religa, Giertych) lub zachowali neutralność (Borowski, Kalinowski), przez co Tusk pozostał sam przeciw całej koalicji. Tym razem będzie odwrotnie – Pawlak bez wątpienia poprze Komorowskiego, Olechowski pewnie też, a Napieralski najprawdopodobniej nie poprze nikogo – i to Kaczyński zostanie sam przeciw wszystkim.

Perspektywy – jest oczywiste nawet dla dziecka, że wygrana Kaczyńskiego oznaczać będzie kolejne pięć lat klinczu między dwoma pałacami – prezydent będzie wszystko blokować, a rząd będzie zwalać na niego winę za brak reform. A tego wszyscy chyba mają serdecznie dosyć – już nawet niektórzy przeciwnicy Platformy niechętnie życzą zwycięstwa Komorowskiemu, żeby w końcu coś drgnęło.

Motywacja – prezydentura nie daje wielkiej władzy, a ciężko ją łączyć z rządzeniem partią. Wygrana Kaczyńskiego mogłaby więc stać się początkiem końca PiS-u, na czym mu na pewno nie zależy, a porażka w obecnej sytuacji nie byłaby zbyt bolesna, pod warunkiem uzyskania przyzwoitego wyniku.

Dlaczego zatem Kaczyński mimo wszystko wygra?


Cytat tygodnia

Dodane: 8 marca 2010, w kategorii: Polityka

Poprzedniego wprawdzie, ale jednak:

Chcecie wiedzieć, co ja myślę? Spytajcie Jarosława Kaczyńskiego.
członek PiS-u na kongresie

Piękne słowa, które powinny chyba stanowić życiowe motto każdego prawdziwego kaczysty. Wielka szkoda, że źródło nie podaje nazwiska geniusza, który tę wiekopomną sentencję wygłosił…


Świństwo według kaczystów

Dodane: 23 lutego 2010, w kategorii: Polityka

Marek Migalski: „Ile trzeba byłoby najeść się wstydu i jak obrzydliwe rzeczy trzeba by było robić (…) I jak trudno byłoby spoglądać sobie w twarz w lustrze goląc się nad ranem. (…) Na świństwach zaś nie da się zbudować zwycięstwa i powrócić do władzy. (…) po co nas dopuszczać do władzy, jeśli zdolni jesteśmy do takich rzeczy”.

Rafał Ziemkiewicz: „Cnotę stracili i jeszcze rubla dopłacili”.

Tomasz Sakiewicz: „przekraczają barierę, za którą polityka istnieje już tylko dla siebie samej. (…) nie każde środki można podjąć dla osiągnięcia celu. Nie zawsze zdobyta władza jest warta tego, co się dla niej poświęciło. Tego, co się właśnie dzieje, Polacy nie zaakceptują.”

Pytanie za jeden punkt – jakież to świństwo PiS-u mają na myśli ww. panowie? Czyżby haki, którymi Kaczyński straszy Sikorskiego? Albo aneks do raportu Macierewicza, którym drugi Kaczyński straszy Komorowskiego? A może sprawę Libickiego (który oczywiście nie doczeka się przeprosin, bo kaczyści przepraszają tylko przymuszeni wyrokiem sądowym)? Nie – wspomniane obrzydliwe świństwo, którego Polacy nie zaakceptują, to zgoda na odwołanie Anity Gargas ze stanowiska wiceszefowej TVP1.

Od razu mi się przypomniała sytuacja sprzed niemal równo trzech lat. PiS jeszcze wtedy radośnie rządził w towarzystwie Samoobrony i LPR, a dla popierających ten rząd publicystów nie było takiego świństwa, którego by się nie dało obronić, albo i nawet przekuć w powód do chwały. Nie wzruszył ich ani Lepper w rządzie, ani czystki i skok na stołki we wszystkim co państwowe, ani śmierć Barbary Blidy, ani sprawa doktora G. – ale podczas tamtej kadencji miało miejsce jedno jedyne wydarzenie, które ich popchnęło do ostrej krytyki i protestów, a nawet krótkich chwil zwątpienia w Rewolucję Moralną.

Było to… odwołanie Bronisława Wildsteina ze stanowiska prezesa TVP.

Czy trzeba tu cokolwiek dodawać?


Co z tym Kaczyńskim?

Dodane: 15 lutego 2010, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

To, że Jarosław Kaczyński po raz kolejny łże jak pies, wydaje mi się oczywistością niewartą tłumaczenia. Warto jednak zwrócić przy okazji uwagę na kolejny przykład samobójczego instynktu kaczystów – tyle już było tego „ocieplania wizerunku” i „otwierania się na młodzież i inteligencję”, a oni dalej z uporem maniaka wszystkie swoje wysiłki systematycznie marnują wypowiedziami, które w oczach tej młodzieży i inteligencji całkowicie ich przekreślają.

Mamy tu także przykład ich bezradności i niemocy intelektualnej – dwa lata rządów Platformy za nami, a PiS-owi ciągle nie udało się wykombinować żadnej spójnej strategii, żadnych nowych zagrywek, nic. W kółko tylko lecą te same zdarte płyty, nagrane jeszcze w 2005 i od tamtej pory najwyżej nieco retuszowane: Układ, aferzyści, agenci i oczywiście kultowy przebój „Wiem, ale nie powiem”, który już chyba najbardziej zagorzałych fanów przestał ruszać.

Wiadomo, dwór eunuchów niczego sensowniejszego nie wymyśli (w końcu głównym kryterium selekcji dworzan jest od kilku lat właśnie niezdolność do samodzielnego myślenia), ale sam Kaczyński powinien – przez długie lata był przecież uważany za politycznego geniusza. Czemu więc teraz stoi w miejscu? Nasuwa mi się analogia z tymi przysłowiowymi generałami, co zawsze są doskonale przygotowani do wygrania poprzedniej wojny. Może tak samo Kaczyński ciągle jest gotowy wygrać wybory w 2005, a tylko jakoś mu umknęło, że dziś już mamy rok 2010, histeria moralna z czasów afery Rywina dawno minęła, a wyborcy w większości mają już w Dużym Poważaniu haki i afery.

A może – skoro taki z niego geniusz – dobrze rozumie, że zmierza ku przepaści, ale zna swoje możliwości i rozumie też, że zmienić kierunku już znacząco nie zdoła, więc nawet nie próbuje, bo a nuż jakimś cudem nad tą przepaścią przeskoczy. Czego mu oczywiście nie życzę i za bardzo sobie nie wyobrażam, ale jako nieuleczalny paranoik ciągle próbuję szukać w działaniach PiS-u jakiejś przewrotnej logiki i jakiejś tajnej broni, która mogłaby im jeszcze przywrócić władzę. A to, że jej znaleźć nie mogę, tylko potęguje mój niepokój. Przecież wiadomo, że brak dowodów jest najlepszym dowodem. To oczywista oczywistość.


Szcze ne wmerła Ukraina…

Dodane: 7 lutego 2010, w kategorii: Polityka

…ale Pomarańczowa Rewolucja wmerła ostatecznie. Wygrana Janukowycza to bez wątpienia ostatni gwóźdź do trumny, a okoliczności, w jakich do tego doszło, każą stwierdzić, że tak naprawdę niewiele się przez te pięć lat zmieniło. I przez następne pięć lat również niewiele się zmieni, chyba że na gorsze.

Smutne. Szczególnie gdy się wspomni tamte wydarzenia i ówczesne nadzieje. Cóż, tak to już jest, że każda rewolucja kończy się rozczarowaniem. Szkoda tylko, że tak głębokim.


Trzecia utrata suwerenności

Dodane: 1 grudnia 2009, w kategorii: Absurdy, Polityka

Minione dwudziestolecie bez żadnej przesady trzeba uznać za najgorszy okres w dziejach Polski – w tym krótkim czasie zdążyliśmy stracić niepodległość już trzykrotnie! A w dodatku ani razu jej nie odzyskaliśmy!

Pierwszy raz był w 1997, kiedy przyjęliśmy nową konstytucję. W miejsce starej, narzuconej wprawdzie przez Stalina, ale mimo to solidnie chroniącej naszą niezależność, przyszła nowa – dzieło Żydów i masonów, dopuszczające podzielenie się suwerennością z instytucjami międzynarodowymi, co patryjoci zgodnie uznali za zbrodnię, zdradę i zapowiedź kolejnych rozbiorów Polski. Niestety, nie starczyło im determinacji, żeby wezwać Rosję na pomoc, wzorem przodków z Targowicy, którzy w ten sposób zablokowali niegdyś inną zdradziecką konstytucję autorstwa Żydów i masonów – konstytucja weszła zatem w życie i musieliśmy się pogodzić z przykrym faktem, że nie żyjemy już w wolnym kraju.

Drugi raz nastąpił w 2004, kiedy weszliśmy do UE. Tu zaprzedanie się w niewolę było jeszcze wyraźniejsze, bo już nie tylko domniemane, ale widoczne gołym okiem. I w dodatku nieodwracalne, bo o ile konstytucję można zmienić, to z Unii wyjść się nie dało. A w dodatku zamiary Unii były ewidentnie zbrodnicze – na początek zniszczenie naszej gospodarki (ze szczególnym uwzględnieniem rolnictwa), a potem wprowadzenie aborcji i eutanazji, odebranie ziem zachodnich i na koniec ostateczne zniszczenie Narodu Polskiego. Nic dziwnego, że wśród Prawdziwych Polaków, którzy znowu przegrali w referendum z nieprawdziwymi, zapanowała głęboka żałoba.

Trzeci raz przyszedł dziś. Oto we wspomnianej UE zaczął obowiązywać Traktat Lizboński, który oprócz zwyczajowego pozbawienia nas suwerenności, wprowadza dyktaturę eurokratów i nadaje Unii osobowość prawną (co stanowi niezaprzeczalny dowód, że UE stała się państwem – podobnie jak NATO czy ONZ). Co prawda przy okazji wprowadził także możliwość wyjścia z Unii, ale to na pewno tylko mydlenie oczu – nie po to nas przecież zniewalali, żeby nas teraz wypuścić. Niestety, prezydent nie ogłosił z tej okazji żałoby narodowej – pewnie dlatego, że od dzisiaj decyzję o jej ogłoszeniu podejmuje się w Brukseli. No, może w Strasburgu.

Zaiste, w strasznych czasach żyjemy. A na dodatek we wszystkich powyższych przypadkach utrata niepodległości cieszyła się poparciem większości Polaków. To ma być naród wiecznych powstańców? Wstyd!

Ciekawe, kiedy będzie czwarty raz?


73 obietnice Tuska i ich realizacja

Dodane: 23 listopada 2009, w kategorii: Polityka

Uwaga: ten wpis jest niezbyt aktualny, jako że dotyczy lat 2007-2009, czyli pierwszych dwóch lat rządów Tuska. Prawdopodobnie bardziej interesujące będzie podsumowanie całej pierwszej kadencji lub zbiór obietnic na drugą kadencję.


Dziś mijają dwa lata od legendarnego najdłuższego exposé w historii trzeciej Rzeczypospolitej. Exposé, które przyniosło Tuskowi ksywkę „polski Castro” i skłoniło jakiegoś skrupulatnego internautę do zrobienia listy poczynionych obietnic. Lista szybko rozprzestrzeniła się w sieci i krąży po niej do dziś – zwykle w charakterze wyrzutu sumienia dla Platformy, która tyle naobiecywała, a teraz nic z tym nie robi. No właśnie, czy na pewno nic? Półmetek kadencji to chyba dobra okazja, żeby wreszcie na poważnie skonfrontować te obietnice z rzeczywistością i ocenić stopień ich realizacji – co też postanowiłem uczynić.

Od razu zastrzegam, że analiza jest daleka od profesjonalizmu – o wielu dziedzinach (jak rolnictwo czy służba zdrowia) pojęcie mam marne i wiem tyle co wyguglałem, więc możliwe, że w niektórych punktach moje oceny są błędne. Wiele obietnic było też na tyle ogólnych, że rzetelna ocena była w zasadzie niemożliwa, więc oceniałem „na wyczucie”. Całość należy zatem traktować z przymrużeniem oka i nie bić autora za ewentualne potknięcia;-).

Dla lepszej przejrzystości oznaczyłem każdy punkt stosowną ikonką – wszak żyjemy w cywilizacji obrazkowej. Znaczenie ikonek jest chyba oczywiste, ale na wszelki wypadek legenda:
Niezrealizowane – obietnica jak dotąd niezrealizowana.
Zrealizowane częsciowo – obietnica zrealizowana częściowo / w trakcie realizacji / trudno orzec.
Zrealizowane – obietnica zrealizowana

Wiem, że wyglądają jak w Paincie robione. I słusznie, bo faktycznie były w Paincie robione;-). A teraz przejdźmy wreszcie do rzeczy:


Kto po PO?

Dodane: 7 października 2009, w kategorii: Polityka

Afera hazardowa pobudziła przysypiających już z lekka przeciwników Platformy, którym wróciła nadzieja, że doczekają upadku tej partii. Nadzieja moim zdaniem złudna, bo pozycja PO jest o wiele za silna, żeby jedna afera ją zniszczyła – tym bardziej, że Tusk już zdążył wymienić zderzaki i na każde wspomnienie o aferze może z czystym sumieniem odpowiedzieć, że przecież wszystkich w nią zamieszanych wywalił z rządu, więc jest czysty jak łza. A na dłuższą metę i tak żadna partia nie ma tak dobrych perspektyw jak PO – cała konkurencja to ugrupowania schyłkowe, niezdolne do zdobywania nowych zwolenników i żyjące głównie nadzieją na jakiś uśmiech losu, bo o własnych siłach już się nie potrafią podnieść. Oczywiście w naszej polityce różne cuda już się działy, ale nigdy chyba nie wydawały się one tak mało prawdopodobne.

Wracając do afery – w związku z nią jedni ogłosili powrót Układu i Rywinlandu, inni wezwali rząd do złożenia dymisji, jeszcze inni zapowiedzieli, że teraz to już naród na pewno się przebudzi i… No właśnie, i co? Na kogo ma ten biedny naród głosować, jak nie na PO? Niektórzy żyją w przekonaniu, że na PiS – oczywiście szanujemy ich. Inni jeszcze wierzą w odrodzenie SLD – ich też szanujemy. Na PSL raczej nikt nie liczy, a o planktonie nawet nie ma co mówić. Chyba że ktoś wierzy w Piskorskiego, ale takich niezwykłych przypadków jak dotąd nie zauważyłem. Oczywiście zawsze może się pojawić jakaś nowa partia, ale jakoś nie widzę nikogo zdolnego (i skłonnego) ją stworzyć i się przebić. Pytanie zatem – jaką alternatywę ma taki centrowy wyborca jak ja? Na kogo mam zagłosować, jak już się przebudzę?

Pytanie jest oczywiście po części prowokacyjne, ale też po części serio – nie da się ukryć, Platforma jest byle jaka (jak już Tusk zostanie tym prezydentem, to może w końcu coś się ruszy, ale z naciskiem na „może”), więc chciałbym mieć do wyboru coś lepszego. Tylko co? Widzi ktoś – choćby w dalszej perspektywie – kogokolwiek, kto mógłby zająć miejsce po PO i sprawić się lepiej od niej? Ja, szczerze mówiąc, ni cholery. Choć fakt, że jestem krótkowidzem.


Mały demotywator

Dodane: 20 września 2009, w kategorii: Absurdy, Polityka

Załoba narodowa | 2005-2010
Ot co.


Centralne Biuro Antykonstytucyjne

Dodane: 23 czerwca 2009, w kategorii: Polityka

No i mamy kolejne potwierdzenie, że partia z prawem w nazwie nie umie pisać zgodnych z prawem ustaw. Żadna to nowość i żadna niespodzianka, ale ile z tego złośliwej satysfakcji dla takich wykształciuchów jak ja:-).


« Starsze wpisy Nowsze wpisy »