Cichy Fragles

skocz do treści

Sposób na niedźwiedzia

Dodane: 10 marca 2014, w kategorii: Polityka

Miałem właśnie zaczynać dłuższy wpis o sytuacji wokół Krymu, wszechstronnie analizujący działania wszystkich stron konfliktu i tak dalej (przynajmniej w założeniu), gdy nagle wpadło mi w oko takie coś:

Wiecie co macie zrobić jak spotkacie głodnego niedźwiedzia w Tatrach? Nic nie musicie robić, on zrobi wszystko za was…

I stwierdziłem, że po co komu uczone analizy, skoro ten dowcip pozwala w jednej chwili zrozumieć strategię ukraińskiego rządu. Nie tłumaczy tylko, czemu zbliżoną strategię stosuje Zachód…


UkraiNa krawędzi

Dodane: 23 lutego 2014, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

Powiedzieć, że w tym tygodniu sporo się na Ukrainie działo, to nic nie powiedzieć. Konflikt, który po trzech miesiącach bezowocnych przepychanek wydawał się tkwić w impasie, nagle nabrał takiego przyspieszenia, że aż trudno było nadążyć za kolejnymi zawirowaniami, a huśtawka nastrojów była naprawdę ekstremalna.

W poniedziałek wyglądało na to, że kolejną fazę konfrontacji mamy już za sobą – władza zgodziła się na amnestię dla demonstrantów w zamian za przerwanie okupacji budynków administracji rządowej, obie strony się trochę cofnęły i zanosiło się na kolejne dni albo tygodnie wyczekiwania na jakiś przełom.

We wtorek okazało się, że konfrontacja dopiero się zaczyna – Janukowycz przeszedł do ofensywy, starcia uliczne pochłonęły co najmniej kilkanaście ofiar śmiertelnych i wszystko wskazywało, że to początek ostatecznej rozprawy z Majdanem. Zachód, jak zwykle w takich przypadkach, wyraził oburzenie i potępienie, a Majdanowcy uprzejmie wyrazili, ile to dla nich znaczy.

We środę Zachód jakby pojął aluzję – USA i UE nałożyły sankcje i wywarły większy nacisk dyplomatyczny na Ukrainę, a Janukowycz jakby też pojął aluzję i dzień upłynął bez kolejnych starć. Eskalacja przemocy zatrzymana, więc może jednak uda się rozwiązać problem drogą negocjacji?

We czwartek szok – zamiast rozmów kolejny starcia na Majdanie, kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, kilkaset osób rannych, stan wyjątkowy, obustronna radykalizacja stanowisk i najwyraźniej koniec szans na jakiekolwiek porozumienie. W komentarzach mnożą się porównania z Egiptem i Syrią. Wszystko wskazuje, że kraj zmierza ku katastrofie. Wojna domowa, krwawa dyktatura, rozpad państwa – niczego już nie można wykluczyć.

W piątek kolejny szok, tym razem pozytywny – europejska (czytaj: polsko-niemiecka) misja dyplomatyczna odnosi historyczny sukces, po wielogodzinnych dwutorowych negocjacjach (Merkel z Putinem oraz Sikorskiego i Steinmeiera z Janukowyczem) doprowadzając do podpisania porozumienia, które brzmi jak akt kapitulacji władzy – spełnione zostają prawie wszystkie postulaty opozycji.

Części Majdanu „prawie” jednak nie zadowala – Prawy Sektor odrzuca porozumienie i zapowiada, że jeśli Janukowycz nie odda władzy do jutra, spalą jego rezydencję. Agenci czy tylko kretyni, myślę sobie – przecież to może być dla władzy idealny pretekst do zerwania rozejmu i powrotu do rozwiązań siłowych. Zresztą gotowość Janukowycza do dotrzymania warunków i bez tego stoi pod dużym znakiem zapytania…

W sobotę znowu pozytywne zaskoczenie – rezydencja zostaje zajęta (na szczęście jednak nie spalona) bez walki, jej mieszkaniec gdzieś zniknął (kolejne kaczki dziennikarskie widzą go już to w Charkowie, już to w Soczi, już to nawet w Emiratach Arabskich), a jego obóz rozsypał się jak domek z kart. Opozycja dzięki dezerterom z Partii Regionów uzyskuje większość w parlamencie i zaczyna przegłosowywać coraz odważniejsze zmiany – najpierw te z porozumienia, potem uwolnienie Julii Tymoszenko, wreszcie nawet oficjalne odsunięcie Janukowycza od władzy. Aż trudno uwierzyć – przeciwnik, który zaledwie przedwczoraj wydawał się już gotowy do ostatecznej rozprawy z opozycją, nagle po prostu skapitulował…

Dziś, gdy piszę te słowa, na Ukrainie trwa wielkie sprzątanie – zarówno na Majdanie, jak i w parlamencie, który od rana usuwa ludzi Janukowycza ze stanowisk i anuluje kolejne kontrowersyjne ustawy przyjęte za jego rządów. Można już z czystym sumieniem pogratulować Ukraińcom zwycięstwa – ale i zapytać, co dalej?


Prokur*atura

Dodane: 30 stycznia 2014, w kategorii: Absurdy, Polityka

W zeszłym tygodniu dowiedzieliśmy się, że wiceminister obrony nie jest funkcjonariuszem publicznym, a napisany przez niego w ramach obowiązków służbowych raport, za który państwo wypłaciło fafnaście odszkodowań, nie jest oficjalnym dokumentem. Już wtedy metaforyczny nóż mi się w kieszeni otworzył, ale powstrzymałem się od publicznego komentarza. I słusznie, bo dziś wypłynęło coś jeszcze mocniejszego:

Gdy jesienią 2007 r. PiS przegrał wybory i Macierewicz odchodził z SKW, z jej siedziby wywieziono dokumentację WSI, tłumacząc, że jest potrzebna Komisji Weryfikacyjnej WSI, która do czerwca 2008 r. działała przy prezydenckim Biurze Bezpieczeństwa Narodowego pod przewodnictwem Jana Olszewskiego. Wcześniej jej szefem był Macierewicz.

Nowe kierownictwo SKW odkryło jednak, że oprócz akt WSI wywieziono też komputerową bazę agentury.

Pod nadzorem podwładnej Macierewicza – szefowej Biura Ewidencji i Archiwów SKW kpt. Agnieszki W. – dane te bezprawnie skopiowano na kilka twardych dysków. W ten sposób opuściły one bezpieczne komputery, których zgodnie z pragmatyką służb nie miały prawa opuścić. Także osoby bez odpowiedniej autoryzacji uzyskały możliwość łączenia prawdziwych nazwisk z pseudonimami i operacjami.

(…)

Prokuratura prowadziła śledztwo kilka lat, aż w 2013 r. po cichu je umorzyła. Powód? Niska szkodliwość czynu.

(…)

W związku z działalnością SKW pod rządami Macierewicza kontrwywiad złożył 10 zawiadomień o przestępstwie. Dotyczyły m.in. nielegalnego kopiowania dokumentów dla Komisji Weryfikacyjnej, wywiezienia ich poza siedzibę SKW, niedopuszczenia SKW do kontroli materiałów przechowywanych w BBN. Wszystkie postępowania zostały umorzone.

Pamiętajcie, drodzy czytelnicy – jeśli trafi się Wam okazja, by ukraść ściśle tajne dane, za które obce wywiady z pewnością hojnie zapłacą, nie wahajcie się, to przecież zupełnie nieszkodliwe. Jak wszystko, co w swojej – tfu! – karierze politycznej zrobił Macierewicz.

Być może nie trzeba być niespełna rozumu, żeby zostać w Polsce prokuratorem – ale to z pewnością pomaga.


Narud sie pszebudza

Dodane: 12 listopada 2013, w kategorii: Polityka


(obrazek © by Marek Raczkowski)

Dotychczasowy bilans „marszy niepodległości”:

2009 – 14 osób zatrzymanych.

2010 – jeden ranny policjant, 33 osoby zatrzymane.

2011 – 21 rannych, spalonych 14 radiowozów i jeden wóz transmisyjny, 210 osób zatrzymanych.

2012 – 24 osoby ranne, 132 zatrzymane, rzucanie kostką brukową i wiele innych przypadków niszczenia mienia.

2013 – 12 rannych policjantów, jak dotąd 72 osoby zatrzymane, straty materialne oceniane na 120 tysięcy złotych, atak na ambasadę.

Nie da się ukryć, chłopaki systematycznie się rozwijają. Ojczyzna z pewnością będzie mieć z nich jeszcze dużo pożytku.


Absurdalne referendum

Dodane: 10 października 2013, w kategorii: Absurdy, Polityka

Dziesięć lat temu głosowaliśmy w sprawie wejścia do UE. Przeciwnicy tego kroku rozważali bojkot referendum, żeby doprowadzić do jego nieważności z powodu zbyt niskiej frekwencji – sondaże bowiem wskazywały, że zwycięstwo opcji prounijnej będzie miażdżące, ale z frekwencją może być krucho. Szczęśliwie przeważył pogląd, że sondaże są na pewno sfałszowane i trzeba iść bronić ojczyzny przed eurozarazą – przeciwnicy UE poszli zatem do urn i wbrew swoim intencjom postawili kropkę nad „i”, pomagając przekroczyć magiczny próg 50%. Bez nich by się to nie udało, bo głos za UE oddało „tylko” 47% uprawnionych. Jakieś wnioski?

No niestety – jak to zwykle bywa, żadnych wniosków nie wyciągnięto, o czym przekonują się teraz warszawiacy:

Popieram Hankę, nie idę na referendum

Popieram, więc nie idę? Absurd, ale właśnie taka postawa ma najwięcej sensu – skoro idąc na referendum można się przyczynić do przekroczenia progu frekwencyjnego, a wynik prawie na pewno będzie dla prezydent(ki?) negatywny, to bezpieczniej zostać w domu. „Bezpieczniej” nie znaczy jednak „bezpiecznie” – jeśli samych przeciwników uzbiera się więcej niż wymagane 29%, lub/i nie wszyscy zwolennicy posłuchają apeli o niepójście, to efekt bojkotu będzie przeciwny do zamierzonego – a według sondaży kwestia przekroczenia progu jest mocno niepewna. Co w takiej sytuacji powinien zrobić zwolennik HGW? No właśnie, nie wiadomo, bo każda decyzja może się okazać przeciwskuteczna. A pozostanie w domu przynajmniej wymaga mniej zachodu…

Taki jest efekt utrzymywania nonsensownego systemu, w którym wynik 28-0 oznacza odrzucenie propozycji, a wynik 28-27 (ba, nawet 15-14) oznacza jej przyjęcie. Jednak system się trzyma od lat i nawet teraz coś nie słyszę o planach jego zmiany, choć dwie możliwości same się narzucają. Pierwsza to likwidacja progu frekwencji (skoro wybory mogą być ważne nawet przy jednym oddanym głosie, to czemu z referendum jest inaczej?), druga – jeśli jednak na frekwencji nam zależy – to uzależnienie ważności wyłącznie od liczby głosów za propozycją. W obu przypadkach dylemat by zniknął, bo nie byłoby już możliwości, by głos przeciw propozycji przyczynił się do jej przyjęcia. Czemu przez tyle lat nikt się nie pofatygował, żeby któreś z tych rozwiązań wprowadzić, nie jestem w stanie pojąć.

Ważność referendum unijnego była tak naprawdę kwestią tylko symboliczną – gdyby frekwencja okazała się za niska, decyzja przeszłaby na parlament, zdominowany przez partie prounijne, więc na jedno by wyszło. Ważność referendum w Warszawie może mieć daleko idące konsekwencje tak dla stolicy, jak i dla całego kraju. Głupio by wyszło, gdyby te konsekwencje wynikły z jednego nieprzemyślanego przepisu – no ale Polak zawsze musi być mądry dopiero po szkodzie…


Święta krowa

Dodane: 7 lipca 2013, w kategorii: Absurdy, Polityka

Przedsiębiorca przegrał konkurs organizowany przez państwową instytucję. Oburzył się z tego powodu niesamowicie, narobił szumu, wezwał swoich klientów do demonstracji w obronie swojej jakoby zagrożonej upadkiem firmy, część mediów go w tym poparła. Wspomniana instytucja rozpisała kolejny konkurs, tym razem zawężając kryteria do dziedziny, w której firma prawie nie ma konkurencji, i bezczelnie dopasowując warunki do profilu firmy, żeby nie było najmniejszej szansy, że wygra ktoś inny. W efekcie oczywiście wygrał faworyt, rywali w zasadzie nie mając.

Gdyby ten przedsiębiorca nazywał się np. Kulczyk, ciąg dalszy byłby wiadomy: potężna afera, krzyki o Układzie i przeżartym korupcją państwie, żądania powołania komisji śledczej i dekapitacji wszystkich odpowiedzialnych za konkurs… Oczywistość. Ale delikwent nazywa się Rydzyk, więc nic z tych rzeczy – zero oburzenia, wszystko jest w najlepszym porządku, nawet jego wrogowie protestują co najwyżej półgębkiem.

Nie żeby mnie to dziwiło – wszak KRRiTV od dawna słynie ze stawania na głowie, byle Rydzykowi krzywdy nie zrobić – ale ciągle drażni. Zwłaszcza kiedy ta święta krowa muczy wniebogłosy, jak ją to zbrodnicze państwo prześladuje.


Kiedy na zakupy?

Dodane: 8 czerwca 2013, w kategorii: Polityka


(obrazek via Parada karzełków)

Nasi (p)osłowie i prawicowi publicyści po raz kolejny robią podchody do zakazania handlu w niedzielę – naturalnie dla dobra uciśnionych pracowników i bez żadnego związku z naciskami Kościoła, gdzieżby tam. Cóż, nie od rzeczy byłoby tu powiedzieć „sprawdzam”. Zatem, drodzy państwo – czy poparlibyście alternatywę w postaci zakazu handlu w sobotę?

Z punktu widzenia uciśnionych pracowników byłoby to lepsze, bo praca w niedziele i święta jest podwójnie płatna, a w soboty nie. Z punktu widzenia klientów również byłoby to lepsze, bo więcej ludzi pracuje (czytaj: może nie mieć czasu na zakupy) w sobotę, niż w niedzielę. Z każdego innego punktu widzenia, poza kościelnym, oba pomysły niczym się nie różnią.

A więc?


Debunking Smoleńsk

Dodane: 9 kwietnia 2013, w kategorii: Nauka, Polityka

Czy polemika z teoriami spiskowymi na temat katastrofy smoleńskiej ma sens? Czy nie lepiej machnąć ręką na bzdury, zamiast je nobilitować, dyskutując z nimi? Czy pisząc ten wpis nie postępuję jak bohater xkcd#386? Owszem, do pewnego momentu może tak było, ale z miesiąca na miesiąc coraz bardziej tu pasuje raczej xkcd#154. We do have a bit of a situation, zwłaszcza biorąc pod uwagę niedawny sondaż. Na kilka procent oszołomów można było machnąć ręką, na co trzeciego Polaka już się nie da.

Czy jednak ma sens dyskusja z ludźmi, którzy wykazują absolutną niewrażliwość na argumenty (zwłaszcza racjonalne), nie przejmują się prawami fizyki i logiki, a dla zdrowego rozsądku żywią tak głęboką pogardę, że nie dbają nawet o elementarną niesprzeczność własnych twierdzeń? Fakt, z fanatykami oczywiście dyskutować się nie da (jak słusznie mawiał Nietzsche: „W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakże byśmy mieli dowodami obalić?”), ale poza nimi jest też wielu ludzi o niesprecyzowanej opinii, lub dopuszczających zamach, ale nadal otwartych na argumenty, jak również wątpiących w teorie Macierewicza, ale i nie posiadających mocnych argumentów na obronę swojego stanowiska. Im zawsze się może przydać pomocna dłoń.

Ale czy mimo wszystko ma sens struganie tysięcznego tekstu na temat wałkowany od trzech lat na wszystkie strony i powtarzanie po raz kolejny tego wszystkiego, co już wielokrotnie powiedziano? Cóż, kropla drąży skałę (a czasem nawet i beton), poza tym dominacja pisowskiego przekazu w sieci jest tak wielka, że Google na prawie każde zapytanie o Smoleńsk zwraca najpierw masę tekstów o zamachu, a dopiero gdzieś na kolejnych stronach można wygrzebać okruchy prawdy. Trzeba chociaż próbować zmniejszyć tę przykrą dysproporcję.

Dobra, starczy tych samousprawiedliwień;-). Przejdźmy w końcu do rzeczy, bo temat szeroki.


Wyobraźmy sobie…

Dodane: 20 marca 2013, w kategorii: Polityka


(obrazek via MotherJones)

Wyobraźmy sobie alternatywną rzeczywistość, w której czołowym światowym mocarstwem jest rządzony przez ajatollahów Iran.

Wyobraźmy sobie, że w Teheranie dochodzi do wielkiego ataku terrorystycznego z tysiącami ofiar. Jego organizatorzy ukrywają się – dajmy na to – w Austrii, a tamtejszy rząd odmawia wydania ich, więc Iran dokonuje inwazji na Austrię i ustanawia tam własne porządki. Na tym „wojna z terroryzmem” się jednak nie kończy, tylko dopiero zaczyna: najwyższy ajatollah wygłasza przemówienie o „osi zła Polska-Niemcy-Meksyk” (tu warto dodać, że żadne z tych państw nie miało ze ww. aktem terroru nic wspólnego) i zapowiada atak na Polskę – oficjalnie z powodu broni masowego rażenia, jaką rzekomo posiadamy, a bardziej długofalowym celem jest zbudowanie tu wzorcowej teokracji, która będzie przykładem i wzorem do naśladowania dla reszty Europy. Musi się udać, zapewniają irańscy oficjele, przecież Polacy nienawidzą swoich polityków, więc ich zamianę na ajatollahów na pewno przyjmą z entuzjazmem.

Dodatkowo wyobraźmy sobie, że wspomniani terroryści pochodzili niemal wyłącznie z Włoch, a włoski rząd wprawdzie samych terrorystów zwalcza, ale wyznawaną przez nich ideologię gorliwie promuje, będąc jej największym światowym sponsorem i walnie przyczyniając się do jej sukcesów – a mimo to Iran nie tylko nie zamierza Włoch najeżdżać, ale wręcz przeciwnie, niezmiennie pozostaje z nimi w jak najlepszych stosunkach.

Jeśli zdołamy sobie wyobrazić to wszystko, znacząco zbliżymy się do zrozumienia, dlaczego atak na Irak był ciężkim debilizmem. Natomiast, niestety, ani o milimetr nas to nie przybliży do pojęcia, jakim cudem ludzie zdolni do takiego debilizmu potrafili dojść do władzy w największym światowym mocarstwie…


Partia białej flagi

Dodane: 10 lutego 2013, w kategorii: Polityka

The old joke is that the French get the Common Agricultural Policy (CAP), the British get to keep the rebate and the Germans get to pay the bill. Little has changed since then, except that these days one must add the fact that Poland also gets to keep its cohesion funds.

The Economist

Take this, kaczyści. Kosmopolityczna Targowica, prowadząca politykę zagraniczną na kolanach, budująca kondominium i tak dalej – wynegocjowała budżet, w którym uzyskaliśmy większe pieniądze niż w poprzednim, mimo pierwszego w historii UE cięcia wydatków, mimo jej rozszerzenia i mimo sporego wzrostu naszej zamożności w ciągu minionych siedmiu lat. Sukces tym bardziej znamienny, że ten poprzedni budżet negocjował z naszej strony nie kto inny, jak najbardziej patriotyczny rząd świata, który wstawał z kolan, prowadził podmiotową politykę, bronił suwerenności i co tam jeszcze. Po owocach ich poznaliśmy.

Piękna to lekcja, kto rzeczywiście broni naszego interesu narodowego, a kto potrafi tylko o tym gadać. Rzadko mamy okazję przekonać się o tym w sposób jednoznaczny i zrozumiały dla laika, bo dyplomacja to w dużej mierze domena zakulisowych gierek, subtelnego budowania wpływów i „miękkiej siły”, gdzie bez solidnej znajomości tematu trudno choćby z grubsza ocenić, jak się sprawy mają. Na międzynarodową pozycję państwa składa się masa drobnych posunięć, a wymierne sukcesy i porażki zdarzają się od wielkiego dzwonu – łatwo więc wmawiać ciemnemu ludowi dowolne idiotyzmy, grając na nucie „nie oddamy ani guzika” i sugerując, że jedyne co się w polityce zagranicznej liczy, to twardość, a dobre stosunki z kimkolwiek są nam do niczego niepotrzebne. Tym razem jednak uzyskaliśmy sukces tak wymierny, jak to tylko możliwe, bo podany w liczbach. I jakoś do jego osiągnięcia niepotrzebne było wyciąganie armat, powoływanie się na historyczne krzywdy i grożenie wetem. Myth busted.

Oczywiście nie przeszkodziło to PiS-owi przez cały weekend krzyczeć o porażce – ba, o „historycznej porażce”. A rząd jak zwykle daje się zakrzyczeć, zamiast – o co aż się prosiło – odgryźć się pytaniem, jak wobec tego nazwać wynik osiągnięty przez PiS siedem lat temu. Niech mi ktoś jeszcze spróbuje powiedzieć, że Platforma ma dobry PR, to zabiję śmiechem.


« Starsze wpisy Nowsze wpisy »