Powiedzieć, że w tym tygodniu sporo się na Ukrainie działo, to nic nie powiedzieć. Konflikt, który po trzech miesiącach bezowocnych przepychanek wydawał się tkwić w impasie, nagle nabrał takiego przyspieszenia, że aż trudno było nadążyć za kolejnymi zawirowaniami, a huśtawka nastrojów była naprawdę ekstremalna.
W poniedziałek wyglądało na to, że kolejną fazę konfrontacji mamy już za sobą – władza zgodziła się na amnestię dla demonstrantów w zamian za przerwanie okupacji budynków administracji rządowej, obie strony się trochę cofnęły i zanosiło się na kolejne dni albo tygodnie wyczekiwania na jakiś przełom.
We wtorek okazało się, że konfrontacja dopiero się zaczyna – Janukowycz przeszedł do ofensywy, starcia uliczne pochłonęły co najmniej kilkanaście ofiar śmiertelnych i wszystko wskazywało, że to początek ostatecznej rozprawy z Majdanem. Zachód, jak zwykle w takich przypadkach, wyraził oburzenie i potępienie, a Majdanowcy uprzejmie wyrazili, ile to dla nich znaczy.
We środę Zachód jakby pojął aluzję – USA i UE nałożyły sankcje i wywarły większy nacisk dyplomatyczny na Ukrainę, a Janukowycz jakby też pojął aluzję i dzień upłynął bez kolejnych starć. Eskalacja przemocy zatrzymana, więc może jednak uda się rozwiązać problem drogą negocjacji?
We czwartek szok – zamiast rozmów kolejny starcia na Majdanie, kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych, kilkaset osób rannych, stan wyjątkowy, obustronna radykalizacja stanowisk i najwyraźniej koniec szans na jakiekolwiek porozumienie. W komentarzach mnożą się porównania z Egiptem i Syrią. Wszystko wskazuje, że kraj zmierza ku katastrofie. Wojna domowa, krwawa dyktatura, rozpad państwa – niczego już nie można wykluczyć.
W piątek kolejny szok, tym razem pozytywny – europejska (czytaj: polsko-niemiecka) misja dyplomatyczna odnosi historyczny sukces, po wielogodzinnych dwutorowych negocjacjach (Merkel z Putinem oraz Sikorskiego i Steinmeiera z Janukowyczem) doprowadzając do podpisania porozumienia, które brzmi jak akt kapitulacji władzy – spełnione zostają prawie wszystkie postulaty opozycji.
Części Majdanu „prawie” jednak nie zadowala – Prawy Sektor odrzuca porozumienie i zapowiada, że jeśli Janukowycz nie odda władzy do jutra, spalą jego rezydencję. Agenci czy tylko kretyni, myślę sobie – przecież to może być dla władzy idealny pretekst do zerwania rozejmu i powrotu do rozwiązań siłowych. Zresztą gotowość Janukowycza do dotrzymania warunków i bez tego stoi pod dużym znakiem zapytania…
W sobotę znowu pozytywne zaskoczenie – rezydencja zostaje zajęta (na szczęście jednak nie spalona) bez walki, jej mieszkaniec gdzieś zniknął (kolejne kaczki dziennikarskie widzą go już to w Charkowie, już to w Soczi, już to nawet w Emiratach Arabskich), a jego obóz rozsypał się jak domek z kart. Opozycja dzięki dezerterom z Partii Regionów uzyskuje większość w parlamencie i zaczyna przegłosowywać coraz odważniejsze zmiany – najpierw te z porozumienia, potem uwolnienie Julii Tymoszenko, wreszcie nawet oficjalne odsunięcie Janukowycza od władzy. Aż trudno uwierzyć – przeciwnik, który zaledwie przedwczoraj wydawał się już gotowy do ostatecznej rozprawy z opozycją, nagle po prostu skapitulował…
Dziś, gdy piszę te słowa, na Ukrainie trwa wielkie sprzątanie – zarówno na Majdanie, jak i w parlamencie, który od rana usuwa ludzi Janukowycza ze stanowisk i anuluje kolejne kontrowersyjne ustawy przyjęte za jego rządów. Można już z czystym sumieniem pogratulować Ukraińcom zwycięstwa – ale i zapytać, co dalej?