Cichy Fragles

skocz do treści

Obietnice Tuska i ich realizacja – podsumowanie

Dodane: 25 września 2011, w kategorii: Polityka

Dwa lata temu, na półmetku kadencji, zrobiłem małe podsumowanie stanu realizacji obietnic z exposé Tuska. Dziś kadencja zbliża się do końca, wybory już za dwa tygodnie, można więc spokojnie założyć, że nic godnego uwagi już się nie wydarzy – a zatem czas najwyższy na drugie, końcowe podsumowanie. Będzie ono znacznie krótsze od pierwszego – w większości kwestii minione dwa lata nie przyniosły znaczących zmian, więc nie będę powtarzać wcześniejszych uwag, ograniczając się do skomentowania tych obietnic, w których coś się przez ten czas ruszyło.

Obietnice zrealizowane

W pierwszej połowie kadencji
  • 4. Wzrost płac pracowników sektora publicznego.
  • 16. Przyśpieszenie budowy obwodnic i autostrad.
  • 17. Wyeliminowanie barier prawnych blokujących szybki rozwój infrastruktury.
  • 22. Mądre wykorzystywanie funduszy europejskich.
  • 24. Wsparcie rozwoju regionalnego.
  • 26. Usprawnienie procesu składania wniosków o dotacje unijne.
  • 33. Wdrożenie programu Natura 2000.
  • 40. Podniesienie pensji nauczycielom.
  • 46. Podwyższenie pensji pracownikom służby zdrowia.
  • 52. Zmiana ustawy o organizacjach pożytku publicznego i wolontariacie.
  • 55. Program “Boisko w każdej gminie”.
  • 68. Zmiana sposobu prowadzenie polityki zagranicznej.
  • 69. Dbanie o interesy Polski w UE.
  • 72. Uzawodowienie Wojska.
  • 73. Zakończenie misji w Iraku w 2008 r.

W drugiej połowie kadencji

32. Ochrona środowiska.
Zrobiliśmy w tej kwestii spore postępy, dostosowując się do unijnych standardów.

38. Rozwój edukacji przedszkolnej na terenach wiejskich.
Odsetek dzieci chodzących do przedszkola wzrósł na wsi z 20% do 30%. Nadal bez rewelacji, ale wzrost jest wyraźny.

48. Reforma polityki refundacji leków.
Reformę wprowadzono.

53. Stabilizacja finansowa sektora kultury.
„Pakt dla kultury” wydaje się ją zapewniać, przynajmniej w kilkuletniej perspektywie.

54. Organizacja Euro 2012.
Już tylko jakiś kataklizm mógłby ją nam odebrać. Z autostradami nie wszędzie uda się zdążyć, ale stadiony są już gotowe lub prawie gotowe, więc raczej nie ma powodu do obaw.


Dlaczego nie zagłosuję na…

Dodane: 18 września 2011, w kategorii: Polityka

Na Joggerze ostatnio jakaś moda na deklaracje niegłosowania na tego i owego polityka, więc czemuż by się nie przyłączyć, pomyślałem. Zatem w najbliższych wyborach na pewno nie zagłosuję na:

PiS – za całokształt.

SLD – bo to banda bezideowych aparatczyków, którzy lewicę mają tylko w nazwie, programu żadnego, a o ich kondycji wiele mówią coraz to kolejne transfery do PO. I dobrze – jak już wszyscy porządni ludzie stamtąd odejdą, to może się to w końcu zawali i na gruzach wyrośnie coś lepszego.

PSL – bo nie jestem rolnikiem ani nie mieszkam na wsi i nie zamierzam tego zmieniać, a innych powodów do głosowania na nich nie widzę.

Ruch Palikota – bo poglądy wprawdzie mi pasują, ale nie lider – pajac i egocentryk, zainteresowany głównie robieniem szumu wokół swojej osoby, nawet partię nazwał swoim nazwiskiem. A i poglądów nie można być do końca pewnym, bo przecież ten wielki antyklerykał i antykaczysta raptem kilka lat temu wydawał ultrakatolicki i prokaczystowski tygodnik Ozon.

PJN – bo to ludzie, którzy przez lata siedzieli w PiS i nigdy słowem nie zasugerowali, że towarzystwo Ziobry czy Macierewicza im przeszkadza – dopiero jak Prezesowi do reszty odbiło, to się nagle obudzili. Jakoś niezbyt wierzę w autentyczność tej pobudki.

PPP – bo są o wiele za daleko na lewo w kwestiach gospodarczych.

O planktonie szkoda gadać – wszyscy na antypodach moich poglądów. Zresztą, jeśli kogoś przerasta zbieranie podpisów, to tym bardziej go przerośnie sprawowanie władzy.

Pytanie, na kogo w takim razie zagłosuję, jest czysto retoryczne – została tylko jedna opcja, wśród moich czytelników komentatorów mocno niepopularna, ale cóż – kto ma alternatywę, niech pierwszy rzuci kamień.


Prawie jak opozycja

Dodane: 21 sierpnia 2011, w kategorii: Absurdy, Polityka

Gdyby w jakimś normalnym kraju premier zaproponował głównej partii opozycyjnej cykl debat z poszczególnymi ministrami podczas kampanii wyborczej, partia ta skakałaby ze szczęścia – debaty dzień po dniu, gwarancja maksymalnego zainteresowania mediów i cała seria okazji do wytknięcia rządowi jego porażek – no naprawdę, lepszego prezentu długo by szukać.

Ale Polska – jak się po raz kolejny okazuje – normalnym krajem nie jest. U nas PiS na wyzwanie Tuska reaguje ledwo skrywaną konsternacją, wykrętami typu „to wy przyjedźcie do nas”, narzekaniami na spychanie w cień ich konwencji wyborczej i złotą myślą nieocenionego Hofmana: „Tusk zmarnował cztery lata i traktuje tę debatę jako koło ratunkowe”. Hmm, zaraz – skoro Tusk zmarnował cztery lata, to czemu debaty na ten temat mają go ratować?

SLD też daje ciała: stękają, że Tusk ich wyklucza, no i mają pełną rację – ale coś nie widzę determinacji, żeby się do tych debat wcisnąć choćby siłą – raczej bezsilną frustrację, że znowu zostali wydymani. Jejku, niech ta partia wreszcie upadnie i zrobi miejsce dla jakiejś porządnej lewicy, bo już po prostu nie mogę patrzeć na te sieroty.

„Co się najbardziej udało rządowi Tuska? Opozycja.” Kiedyś myślałem, że to dowcip – dziś widzę, że to całkowita prawda.


Lepperum polelum

Dodane: 7 sierpnia 2011, w kategorii: Polityka

Nasza debata publiczna schodzi na psy od dawna, ale śmierć Leppera pokazała, że poziom żenady ciągle jeszcze potrafimy śrubować. Po katastrofie pod Smoleńskiem przynajmniej były dwa dni autentycznej żałoby, zanim tego nie przerwał pomysł pochówku na Wawelu; tym razem nie było nawet chwili powagi, zwłoki jeszcze nie zdążyły ostygnąć, a już niektórzy publicyści zaczęli rzucać oskarżenia, że Leppera zaszczuł Tusk/Kaczyński/media/cykliści, a może i wszyscy naraz – to nic, że o jego motywach na razie guzik wiemy (ale wiemy, że miał ciężko chorego syna, podupadające gospodarstwo i problemy finansowe, więc jego czyn mógł nie mieć nic wspólnego z polityką), badanie faktów jest dla leszczy.

Blogerzy z kolei zabrali się za wymyślanie teorii spiskowej na ten temat. Na razie idzie im to średnio, bo media nie podały żadnych szczegółów, do których można by się przyczepić, a „cui bono” jak na złość wskazuje na Kaczyńskiego, z którym tropiciele spisków zwykle sympatyzują, więc iść tym tropem oczywiście nie będą. Ale w kwestii zasadniczej już są pewni – samobójstwo to być nie mogło. Jedni wyrokują, że Lepper nie miał osobowości samobójcy (a wiedzą to pewnie dlatego, że skończyli psychologię i znali Leppera osobiście, prawda?), inni już wyśledzili zylion teoretycznych powiązań ze wszystkimi tragicznymi zgonami, jakie miały miejsce w Polsce przez ostatnie kilka lat, jeszcze inni żadnych przesłanek nie mają, ale „to przecież nie mógł być przypadek” – i tyle. Uzasadnienie prędzej czy później przecież się znajdzie.

Nie muszę chyba dodawać, że ww. oskarżenia mocno mnie zniesmaczają, a kiełkujące teorie spiskowe równie mocno śmieszą – autorom jednych i drugich chciałbym więc dać jedną dobrą radę: warto, naprawdę warto szczegółowo poznać daną sprawę, zanim zaczniesz się o niej publicznie wypowiadać. Niby banał, a mam ostatnio wrażenie, że już nikt takiego podejścia nie uznaje.

A wyznawcom teorii spiskowych, którzy cierpią z braku punktów zaczepienia, mogę podrzucić trop: to nie mogło być samobójstwo, bo kto normalny zabijałby się w piątek o siedemnastej, tuż przed weekendem? Bawcie się dobrze, drogie dzieci – wierzę, że zbudujecie na tym spostrzeżeniu piękną dziesięciopiętrową teorię.


Poselnische Wirtschaft #2

Dodane: 6 czerwca 2011, w kategorii: Net, Polityka

Jakiś czas temu pisałem o stronie „Zadanie dla Posła”. Objechałem ją wtedy od góry do dołu za rozliczne błędy i niedoróbki, kończąc jednak stwierdzeniem, że pierwsze śliwki robaczywki, więc może z czasem jakoś to zacznie wyglądać. Od tamtej pory minęły trzy miesiące z okładem, można więc się przyjrzeć po raz drugi i ocenić, czy faktycznie nastąpiły jakieś postępy.

I owszem, jakieś nastąpiły: trochę doczesali layout, można wybrać metodę sortowania zadań (chronologicznie lub według popularności), widać ich status (oczekujące/realizowane/zakończone), można też poznać pełny skład zespołu, który za tym stoi – a okazuje się on całkiem spory, bo liczy aż siedemnaście osób. Niestety, to już wszystkie zmiany na lepsze, jakie przez te trzy miesiące nastąpiły. Pozostałe uwagi z poprzedniego wpisu pozostają aktualne: nadal mamy niepoprawnie i niekonsekwentnie używany AJAX, nie ma komentarzy do zadań, można głosować nawet na te już zakończone, wyszukiwarki brak, ciągle tylko pięć zadań na stronie (a tych stron zrobiło się już 29) i tak dalej.

Postępów zatem praktycznie nie ma, natomiast w paru kwestiach nastąpił nawet regres. Na liście zadań opisy zostały skrócone do jakichś dwustu znaków, przez co mało który widać od razu w całości. Przycisk „więcej”, poprzednio słusznie wyświetlany tylko przy opisach przekraczających limit znaków, teraz pokazuje się przy wszystkich, przez co często nie wiadomo, czy klikanie ma sens. Nagłówek strony tak się rozrósł w pionie (zupełnie niepotrzebnie zresztą), że na netbooku zajmuje prawie całą wysokość ekranu. W nagłówku tym widzimy link do bloga – a blog, mało że na Onecie, to jeszcze zupełnie pusty, nie ma nawet powitalnego wpisu czy choćby nieśmiertelnego „strona w budowie”.

Co by tu jeszcze zmieszać z błotem? Ach prawda, działalność – przecież po coś ta strona powstała. Użytkownicy wrzucili prawie 150 zadań – czasem debilnych („płaćmy uczniom za chodzenie do szkoły”), czasem nierealnych, czasem nazbyt ogólnikowych, po części też się dublujących (JOW czy obniżka podatków pojawiają się kilkanaście razy), więc powiedzmy, że połowa tej liczby byłaby do rozważenia. Przy wspomnianych siedemnastu osobach w zespole dawałoby to raptem 4-5 zadań na osobę, przez ponad trzy miesiące. A jak jest w praktyce? Otóż zadań oznaczonych jako zakończone, mamy… trzy. Zadań w realizacji – dwa. Obie liczby nie zmieniają się już od dobrych kilku tygodni. Czy oni tam w ogóle coś jeszcze robią?

Chyba nie. Na Facebooku ich ostatni wpis pochodzi sprzed – bagatela – dwóch miesięcy. Boks z profilem na Twitterze w ogóle pusty – najpewniej dlatego, że profil przestał istnieć. Wysłałem maila z uwagami – kilka tygodni minęło, a odpowiedzi ani widu, ani słychu. Dodałem zadanie – nie pokazało się na stronie. Krótko mówiąc – wszystko wskazuje na to, że posłom minął słomiany zapał i ich wielki projekt będzie już tylko dogorywać w zapomnieniu.

Chcemy pokazać, że politycy nie zawsze muszą się kłócić i chcemy skupić się na tym co nas łączy, a nie na tym co nas dzieli – głosi slogan witający nas na stronie. Faktycznie, pokazali – że tym, co ich łączy, jest partactwo.


Podgrzewanie żaby

Dodane: 27 kwietnia 2011, w kategorii: Polityka

Obejrzałem ostatnio pamiętne przemówienie Leppera z jesieni 2001, kiedy odwoływano go z funkcji wicemarszałka Sejmu. Link niestety gdzieś mi się zapodział, a wyszukiwarka na YouTube jak na złość znajduje wszelkie możliwe wystąpienia Leppera, tylko nie to jedno. Gdyby ktoś zatem nie pamiętał: przemówienie, w którym oskarżył wszystkich o wszystko, a niektórych w szczególności o branie łapówek, z podaniem dat i miejsc (ale oczywiście bez podania dowodów), później doszły do tego jeszcze opowieści o talibach lądujących w Klewkach… Kojarzy to chyba każdy, kto nie urodził się wczoraj.

Obejrzałem więc – i łezka mi się w oku zakręciła. Nie z tęsknoty za Lepperem, rzecz jasna. Raczej z tęsknoty za starymi, dobrymi czasami, kiedy w naszej polityce panował istny Wersal w porównaniu z dniem dzisiejszym.

Jakie bowiem reakcje wywołało tamto przemówienie? Szok, powszechne oburzenie i potępienie od prawej do lewej ściany, pierwsze strony gazet krzyczące tytułami w rodzaju „największy skandal w historii Trzeciej RP”, wywody o upadku obyczajów i psuciu demokracji, kilka pozwów sądowych od pomówionych polityków… Zresztą, sam fakt, że ciągle o tym skandalu pamiętamy, wiele mówi o jego ówczesnej sile rażenia.

A jak by na podobną mowę zareagowano dzisiaj? Szkoda gadać – jak na dzisiejsze standardy to przecież nuda niewarta nawet wzmianki. Dziś Kaczyński oskarża rząd już nie o jakieś tam branie łapówek, tylko o zamordowanie prawie stu osób z prezydentem na czele – i nawet to już nie budzi większych emocji, bo po latach eskalacji populizmu i demagogii dawno zdążyliśmy się znieczulić. Co musiałby Kaczyński powiedzieć, żeby ściągnąć na siebie takie gromy, jak dziesięć lat temu Lepper, trudno sobie nawet wyobrazić.

Smutne, ale prawdziwe: choć Lepper w końcu przegrał i zniknął (oby na zawsze) ze sceny politycznej, to jednak odniósł moralne zwycięstwo – jego idee i sposoby prowadzenia polityki, dawniej słusznie pogardzane i uznawane za niebezpieczną patologię, dziś mieszczą się w mainstreamie i tylko patrzeć, jak zapomnimy, że polityka kiedykolwiek wyglądała inaczej.

Stara mądrość ludowa mówi, że żaba wrzucona do gorącej wody natychmiast wyskoczy, ale jeśli wsadzimy ją do chłodnej wody i będziemy ją powoli pogrzewać, to żaba tego nie zauważy i żywcem się ugotuje. Nie wiem, ile w tym prawdy literalnej (pewnie sporo, bo żaba to stworzenie zmiennocieplne), ale metaforycznie jest to prawda niewątpliwa – wystarczy, że zmiany postępują krok po kroku, a nawet nie zauważamy, jak to, co kiedyś było nie do pomyślenia, staje się standardem. W naszej polityce widać to szczególnie dobitnie – żaba gotuje się coraz szybciej, a reakcji obronnych brak. Tylko patrzeć, jak będziemy musieli w końcu zjeść tę żabę.


Słowo na rocznicę

Dodane: 8 kwietnia 2011, w kategorii: Polityka

Jak zamierzasz obchodzić rocznicę katastrofy? Z daleka.

Trzeba trzymać się z dala od toczących się sporów, bo są przepojone nienawiścią, jadem, trucizną. Nie chodzi w nich o to, by coś ustalić, ale żeby komuś podstawić nogę, wymierzyć cios, ogłuszyć. A potem chichotać, ale nie patrząc w lustro, bo w nim czyha na nas twarz, której wolałoby się nie widzieć.

Ryszard Kapuściński, Lapidarium V

Chyba nie muszę tłumaczyć, czemu nic więcej na temat Smoleńska nie zamierzam dodawać. Miłego weekendu – jakkolwiek złośliwie by to nie brzmiało.


Komisja Majątkowa

Dodane: 2 marca 2011, w kategorii: Absurdy, Polityka

Art-B, FOZZ, afera żelatynowa, Rywin, mafia paliwowa – wszystkie te afery (i wiele innych) bledną przy największym przekręcie w historii Trzeciej Rzeczypospolitej, jakim była (od wczoraj można już szczęśliwie używać czasu przeszłego) Komisja Majątkowa. Przez bite dwadzieścia lat w demokratycznym ponoć kraju, z obowiązującym ponoć rozdziałem Kościoła od państwa, działała komisja, która:

  • w połowie składała się z ludzi wyznaczonych przez Kościół (ale opłacanych przez państwo)
  • wydawała wyroki bez jakiejkolwiek możliwości odwołania
  • decyzje podejmowała niejawnie
  • nie mogła ponosić za nie żadnej odpowiedzialności prawnej
  • w żaden sposób nie weryfikowała wycen dokonywanych przez parafie
  • …nawet gdy były one ewidentnie zaniżone o rząd wielkości…
  • …a nawet swoje własne przeliczniki ustalała szalenie korzystnie dla Kościoła
  • nie uznawała żadnych terminów przedawnienia, zajmowała się nawet mieniem zabranym przez… cara po powstaniu styczniowym
  • prawdopodobnie (bo ścisłych wyliczeń brak) oddała Kościołowi mienie warte nawet kilkakrotnie więcej niż mienie zagrabione przez komunistów

…a Kościół po tym całym megaprzekręcie (oficjalnie szacowanym na 5 mld złotych, w rzeczywistości pewnie dużo więcej) ciągle jeszcze może ubiegać się o zwrot pozostałego majątku w sądach. Nóż się w kieszeni otwiera z impetem.

Miałem o tym wszystkim napisać wczoraj, ale jakoś nie zdążyłem. I w sumie dobrze, bo dzisiaj pojawiła się taka oto puenta:

– Nie jesteśmy zadowoleni z działalności i wyników prac Komisji Majątkowej, to nie był instrument doskonały – powiedział z kolei mec. Krzysztof Wąsowski, współprzewodniczący Komisji ze strony kościelnej. – Ze strony kościelnej mogę powiedzieć, że jesteśmy niezadowoleni z efektów prac Komisji Majątkowej. Komisja nie zaspokoiła roszczeń majątkowych Kościoła w sprawie dóbr, które stracił – powiedział Wąsowski.

Po dwudziestu latach bezczelnego dojenia państwa zgłaszać pretensje, że nie udało się wydoić jeszcze więcej – doprawdy, to już jakiś wyższy poziom bezczelności. I to w wykonaniu delikwenta, który według prokuratury nawet te ww. horrendalne uprawnienia przekroczył, żeby jeszcze trochę kasy ukręcić na boku. Zaiste, „czarna mafia” to naprawdę łagodne określenie na takie przypadki.


Poselnische Wirtschaft

Dodane: 22 lutego 2011, w kategorii: Net, Polityka

Kilka dni temu media doniosły (co prawda półgębkiem) o powstaniu strony „Zadanie dla posła”, gdzie użytkownicy mogą zgłaszać posłom różne pomniejsze problemy do rozwiązania, a posłowie obiecują się zająć tymi, z którymi będą w stanie coś zrobić. Idea niewątpliwie słuszna, bo po coś w końcu mamy ten internet – ale zobaczmy, jak wygląda realizacja.

Wchodzę na stronę i pierwsze, co mi się rzuca w oczy, to przycisk „dowiedz się więcej” tuż pod tytułem strony. Słusznie, wypadałoby się na początek dowiedzieć, kto to w ogóle firmuje. Niestety, przycisk nie przenosi mnie do strony z nazwiskami posłów, którzy za tym stoją, tylko rozwija jakiś tekst propagandowy. Przelatuję resztę strony – nic, żadnego przycisku „o nas” czy czegoś podobnego. Trudno, trzeba będzie poświęcić parę minut na obejrzenie tego filmiku na środku.

Słowo „poświęcić” okazuje się być jak najbardziej na miejscu, bo filmik nudny i niewiele mówiący – posłowie coś tam nieskładnie opowiadają o swoich dobrych chęciach na tle ruchliwego sejmowego korytarza i jego odgłosów, znaleźć jakiegoś spokojniejszego miejsca najwyraźniej się nie dało – ale przynajmniej już wiem, że za całe przedsięwzięcie odpowiadają: Cezary Tomczyk (PO), Agnieszka Pomaska (PO), Paweł Poncyliusz (PJN) i Tomasz Kamiński (SLD). Zespół faktycznie ponadpartyjny, ale jakby nie za duży. W profilu na Facebooku widzę, że w ulubionych mają Hofmana i Tyszkiewicza, ale czy oni też należą do tego zespołu, już nie wiadomo.

No nic, przejdźmy do rzeczy – np. dodajmy jakieś zadanie i zobaczmy, co z tego wyniknie. Wpisujemy imię, adres maila… zaraz, gdzie tu jest jakaś polityka prywatności? Nigdzie. Nie ma jej. Ani choćby symbolicznego „mail nie zostanie opublikowany ani przekazany osobom trzecim”. Podaj maila, wyborco, a co my z nim zrobimy, to się dopiero okaże. No nic, podaję, może mnie spamem nie zaleją. Wysyłam i wyskakuje mi JS-owy alert z podziękowaniem. Tandeta, ale nie czepiajmy się szczegółów, można z tym żyć. Gorzej, że mojego zadania coś na stronie nie widzę. Może wysłali mi jakiegoś maila potwierdzającego? Nie, wysłali tylko podziękowania. To co z tym zadaniem, poszło do moderacji? Nie dowiem się, bo żadnego FAQ też nie ma.


Czym się różni rząd od samorządu?

Dodane: 20 listopada 2010, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

Cisza wyborcza nastała, ale niektórzy chcieliby pewnie pogadać o polityce, więc rzucam temat polityczny, a ciszy nie łamiący: dlaczego władze samorządowe utrzymują poparcie nieporównanie sprawniej niż centralne?

Po dwudziestu latach demokracji trudno już sądzić, że różnica jest tylko dziełem przypadku. Po 1989 parlament wybieraliśmy sześciokrotnie i ani razu partia rządząca nie utrzymała władzy, ani razu nie dostała choćby jednej trzeciej wszystkich głosów i tylko dwukrotnie zdołała poprawić wynik, z jakim doszła do władzy – w obu przypadkach głównie kosztem koalicjantów, którzy w efekcie ponosili ciężką porażkę, a koalicja jako całość i tak wychodziła na minus i traciła sejmową większość. W samorządach natomiast utrzymanie się u władzy nie stanowi większego problemu – urzędujący prezydenci miast są zwykle głównymi faworytami, łatwiej znaleźć takich, którzy wygrają już w pierwszej turze, niż takich, którzy zajmą miejsce poza czołową dwójką. Jeśli mnie pamięć nie myli, cztery lata temu ponad 60% z nich utrzymało władzę, teraz zanosi się na podobny wynik.

Pytanie zatem – dlaczego? Kilka hipotez:

  1. Samorząd boryka się z mniejszymi problemami niż rząd, więc ma łatwiejsze życie.
  2. Media lokalne są słabe, więc nie patrzą władzy tak uważnie na ręce i błędy łatwiej uchodzą bezkarnie.
  3. Mniejsze zainteresowanie sprawami lokalnymi powoduje, że prezydent bywa jedynym powszechnie rozpoznawalnym politykiem w mieście, a konkurencji trudniej zaistnieć.
  4. W samorządzie, z uwagi na charakter spraw, którymi się zajmuje, jest mniej miejsca na wojny polityczne, np. o remonty dróg trudno się tak efektownie pokłócić jak o politykę zagraniczną.
  5. Do samorządów idą po prostu lepsi ludzie niż do parlamentu, bo mniej tam pola do popisu dla kretynów, złodziei i karierowiczów, a zerowe kwalifikacje do czegokolwiek trudniej ukryć.

Wszystkie ww. hipotezy mają oczywiście słabe punkty:

  1. Mniejsze problemy to także mniejsze pole do popisu i mniejsze możliwości ukrycia niekompetencji. Rząd może łatwo uciec w tematy zastępcze, samorząd niespecjalnie.
  2. W największych miastach mediów lokalnych raczej nie brakuje, miasta wojewódzkie są zwykle w centrum uwagi lokalnych dodatków do ogólnopolskich dzienników, Warszawą czy Krakowem interesują się także media ogólnopolskie.
  3. W dużych miastach jest i silna konkurencja, wspierana nawet przez partyjnych liderów. A często rządzą przecież politycy, za którymi żadna partia nie stoi.
  4. Punktów spornych i tak nie brakuje, a opozycja też może być totalna – remontują ulicę Kowalskiego, to źle, bo czemu nie Iksińskiego; jak Iksińskiego to źle, bo czemu nie Malinowskiego; a jak remontują wszystkie, to już w ogóle źle, bo pół miasta w korkach stoi. A o budżet to już w ogóle można walczyć i walczyć.
  5. Wielu ludzi przepływa z samorządów do parlamentu i odwrotnie, czego najlepszym przykładem Warszawa – Lech Kaczyński najpierw rządził nią przez trzy lata, a potem z przyzwoitym poparciem został prezydentem kraju i poleciał w sondażach na dno; odwrotnie Hanna Gronkiewicz-Waltz, wcześniej na szczeblu centralnym raczej w drugim szeregu i mało popularna, w Warszawie po czterech latach rządzenia wyprzedza konkurentów o kilka długości.

Zapewne – jak to zwykle bywa – liczy się wszystko po trochu, a jednego prostego wyjaśnienia nie ma. Ale próbować je znaleźć nie zaszkodzi.


« Starsze wpisy Nowsze wpisy »