Cichy Fragles

skocz do treści

Ziemia nie istnieje

Dodane: 20 maja 2013, w kategorii: Nauka

Naszło mnie ostatnio takie spostrzeżenie: Ziemia powstała 4.5 mld lat temu, więc obszar, do którego już dotarło światło (czy jakiekolwiek inne oddziaływania) z naszej planety od momentu jej powstania, stanowi kulę o promieniu 4.5 mld lat świetlnych i objętości ~380 * 10^27 lat świetlnych. Wszechświat powstał ok. 13.8 mld lat temu; wiek Ziemi stanowi więc ok. 32.6% wieku Wszechświata, a że objętość jest proporcjonalna do sześcianu promienia, to łatwo policzyć, że informacja o uformowaniu się naszej planety dotarła jak dotąd do – uwaga – mniej więcej 3.5% obserwowalnego Wszechświata.

Innymi słowy: 96.5% ewentualnych mieszkańców obserwowalnego Wszechświata jeszcze nie wie – bo nie może wiedzieć – że planeta zwana Ziemią w ogóle istnieje.

O tym, że powstało na niej życie, nie może wiedzieć 98%.

O tym, że wykroczyło ono ponad mikroorganizmy – 99.994%.

O tym, że pojawiły się dinozaury – 99.9995%.

O tym, że wyginęły – 99.999994%.

O tym, że jakieś małpy zlazły z drzew i zaczęły ganiać za antylopami – 99.999999995%.

O tym, że zaczęły budować piramidy – 99% i jeszcze osiemnaście dziewiątek po przecinku.

W bardzo niewielkim przybliżeniu można więc powiedzieć, że z perspektywy Wszechświata nie tylko nic nie znaczymy, ale nawet w ogóle nie istniejemy…


Podwójna helisa

Dodane: 25 kwietnia 2013, w kategorii: Nauka, Net

Równo 60 lat temu, 25 kwietnia 1953, James Watson i Francis Crick opublikowali w czasopiśmie „Nature” artykuł „Molecular Structure of Nucleic Acids: A Structure for Deoxyribose Nucleic Acid”, po raz pierwszy opisując strukturę prawdopodobnie najbardziej niezwykłego związku chemicznego we Wszechświecie, czyli DNA. To wtedy światło dzienne ujrzała znana dziś każdemu dziecku podwójna helisa, przypominająca skręconą drabinę. O przełomowym znaczeniu tego odkrycia (nagrodzonego Noblem dziewięć lat później – jak na noblowskie standardy, w okamgnieniu) można by długo mówić, bardzo więc cieszy wiadomość, że autorzy paru znanych blogów naukowych założyli z tej okazji stronę Podwójna Helisa – dopiero zacząłem czytać, ale już widzę, że można polecać w ciemno, co niniejszym czynię:-).


Debunking Smoleńsk

Dodane: 9 kwietnia 2013, w kategorii: Nauka, Polityka

Czy polemika z teoriami spiskowymi na temat katastrofy smoleńskiej ma sens? Czy nie lepiej machnąć ręką na bzdury, zamiast je nobilitować, dyskutując z nimi? Czy pisząc ten wpis nie postępuję jak bohater xkcd#386? Owszem, do pewnego momentu może tak było, ale z miesiąca na miesiąc coraz bardziej tu pasuje raczej xkcd#154. We do have a bit of a situation, zwłaszcza biorąc pod uwagę niedawny sondaż. Na kilka procent oszołomów można było machnąć ręką, na co trzeciego Polaka już się nie da.

Czy jednak ma sens dyskusja z ludźmi, którzy wykazują absolutną niewrażliwość na argumenty (zwłaszcza racjonalne), nie przejmują się prawami fizyki i logiki, a dla zdrowego rozsądku żywią tak głęboką pogardę, że nie dbają nawet o elementarną niesprzeczność własnych twierdzeń? Fakt, z fanatykami oczywiście dyskutować się nie da (jak słusznie mawiał Nietzsche: „W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakże byśmy mieli dowodami obalić?”), ale poza nimi jest też wielu ludzi o niesprecyzowanej opinii, lub dopuszczających zamach, ale nadal otwartych na argumenty, jak również wątpiących w teorie Macierewicza, ale i nie posiadających mocnych argumentów na obronę swojego stanowiska. Im zawsze się może przydać pomocna dłoń.

Ale czy mimo wszystko ma sens struganie tysięcznego tekstu na temat wałkowany od trzech lat na wszystkie strony i powtarzanie po raz kolejny tego wszystkiego, co już wielokrotnie powiedziano? Cóż, kropla drąży skałę (a czasem nawet i beton), poza tym dominacja pisowskiego przekazu w sieci jest tak wielka, że Google na prawie każde zapytanie o Smoleńsk zwraca najpierw masę tekstów o zamachu, a dopiero gdzieś na kolejnych stronach można wygrzebać okruchy prawdy. Trzeba chociaż próbować zmniejszyć tę przykrą dysproporcję.

Dobra, starczy tych samousprawiedliwień;-). Przejdźmy w końcu do rzeczy, bo temat szeroki.


Trzy książki o przyszłości

Dodane: 3 kwietnia 2013, w kategorii: Literatura, Nauka

Leszek Kołakowski mawiał, że futurologia to oszustwo – przecież przyszłość to coś, co z definicji jeszcze nie istnieje, więc cóż to za nauka, która zajmuje się bytem nieistniejącym? Trzeba przyznać, że coś w tym jest, zwłaszcza biorąc pod uwagę wątpliwą skuteczność większości futurologów (pokażcie mi takiego, który przewidział internet albo komórki). Nie znaczy to jednak, że z futurologii nie ma żadnego pożytku. Nawet nietrafione prognozy bywają pouczające – warto je znać choćby po to, żeby wiedzieć, dlaczego były nietrafione i dlaczego mimo to w swoim czasie uznawano je za prawdopodobne. Zbiegiem okoliczności przeczytałem ostatnio w krótkim czasie aż trzy książki związane z tematem, w różny sposób i z różnych okresów (1970, 2004 i 2010), zatem aż się prosi o ich porównanie.

Szok przyszłości (Alvin Toffler)

okładka (Kurpisz)

Jeden z najsłynniejszych futurologów świata, znany przede wszystkim z „Trzeciej fali”, tu zajmuje się nie tyle przewidywaniem przyszłości, co analizą psychologicznych i socjologicznych efektów rosnącego tempa rozwoju. Pół wieku temu, gdy książka powstawała, tempo to nie było jeszcze tak zabójcze jak dzisiaj, jednak autor słusznie przewidywał, że postęp będzie w kolejnych dekadach tylko przyspieszać – a to sprawi, że coraz więcej ludzi coraz częściej będzie stawać w obliczu coraz szybszych i coraz trudniejszych do przewidzenia zmian, wywierających coraz większy wpływ na ich życie. Oznacza to narastającą niepewność jutra, jakiej dotychczas nie doświadczaliśmy: już nie tylko pracy nie możemy być pewni, ale także naszego otoczenia czy obyczajów, kształtowanych przez nowe technologie w sposób często nieprzewidywalny, a dla niektórych wręcz niezrozumiały.

Choć Toffler w 1970 nawet nie śnił o smartfonach czy serwisach społecznościowych, co do zasady przewidział „postępy postępu” nadspodziewanie trafnie – niemal wszystkie zjawiska przez niego zapowiadane możemy dziś obserwować na własne oczy: atomizacja społeczeństwa, rosnąca przepaść międzypokoleniowa, konieczność ciągłego podnoszenia kwalifikacji zawodowych (co i tak może nic nie dać, jeśli naszą pracę uda się zautomatyzować), głośne spory o przemiany obyczajowe i światopoglądowe, wreszcie powszechne poczucie, że niczego już na tym świecie nie można być pewnym (może oprócz śmierci i podatków) i coraz częstsze problemy natury psychologicznej na tym tle. Trzeba autorowi przyznać, że wykazał się nie lada dalekowzrocznością.

Niestety, w szczegółach już tak dobrze nie jest. Dla złagodzenia szoku przyszłości Toffler proponuje systematycznie przygotowywać ludzi na jej nadejście, sztucznie tworząc warunki, w jakich spodziewamy się wkrótce żyć – przykładowo, skoro w perspektywie paru dekad można się spodziewać rozpoczęcia kolonizacji dna oceanicznego i budowy podmorskich miast, to już dziś należy tworzyć ich namiastki, gdzie ludzie mogliby przybywać na „wycieczki w przyszłość”, aby się przekonać, jak wkrótce mogą wyglądać ich warunki życiowe. Z dzisiejszej perspektywy wiadomo, że gdyby tę propozycję zrealizować, oznaczałoby to, nomen omen, utopienie sporych pieniędzy w całkowicie niepotrzebnym przedsięwzięciu…

Jeszcze bardziej kuriozalnie brzmi inna propozycja – by odgórnie regulować tempo rozwoju, analizując możliwe skutki wprowadzenia jakiegoś wynalazku do powszechnego użycia i w zależności od wniosków odpowiednio hamując lub przyspieszając jego rozpowszechnianie. Pomijając już nawet o oczywiste skojarzenia, jakie budzi pomysł takiego centralnego sterowania – autor książki o przyspieszającym postępie naukowym nie wziął pod uwagę, że postęp może rozpędzić się tak bardzo, że rządy przestaną w ogóle nadążać z tworzeniem regulacji prawnych, nie mówiąc już o sprawowaniu bezpośredniej kontroli. Cóż za ironia.

Ocena: 4



Paradoks Murphy’ego

Dodane: 23 lutego 2013, w kategorii: Nauka

Zgodnie z prawem Murphy’ego, jeśli coś może pójść źle, to pójdzie. Skoro tak, to próby weryfikacji tego prawa również. Innymi słowy, jeśli prawo Murphy’ego jest prawdziwe, to z definicji nie da się go udowodnić. Ani też obalić. Czyżby to oznaczało, że mamy dowód obowiązywania twierdzenia Gödla również w świecie materialnym?


Spiesz się (myśleć) powoli

Dodane: 5 lutego 2013, w kategorii: Nauka


(obrazek via Dooktor.pl)

W pracy pt. Disorders of Communication (Zakłócenia w procesie komunikowania) Miller opisuje pewne doświadczenia, w których stosowano testy asocjacyjne celem odróżnienia ludzi zdrowych psychicznie od schizofreników. Ludzie zdrowi podzieleni zostali na dwie grupy i w każdej grupie osobno badano skojarzenia słowne i pojęciowe: w jednej grupie uczestnicy sami wyznaczali sobie tempo. Natomiast w drugiej grupie narzucono tempo bardzo szybkie, innymi słowy dopływ informacji odbywał się bardzo szybko. Okazało się, że odpowiedzi osób z drugiej grupy bardziej przypominały odpowiedzi schizofreników, podczas gdy odpowiedzi uczestników pierwszej grupy, tej której uczestnicy sami wyznaczali sobie tempo, były całkowicie prawidłowe.

Podobne doświadczenia, które przeprowadzili psychologowie G. Usdansky i L. J. Chapman, umożliwiły bardziej dokładną analizę typów błędnych skojarzeń u osób normalnych, którym narzucono szybkie tempo odpowiedzi, innymi słowy, zastosowano bardzo szybki dopływ informacji. I tu końcowy wniosek był taki, że przy narzuconym tempie typy błędów w kojarzeniu u osób normalnych przypominają typy błędów ustalone przy odpowiedziach schizofreników.

Alvin Toffler, „Szok przyszłości”

Ciekawe, prawda? Zawsze wiedziałem, że pośpiech szkodzi także w myśleniu, ale żeby powodował objawy zbliżone do schizofrenii – hmm, to by rzucało nowe światło na procesy myślowe takich postaci jak Macierewicz czy Sakiewicz – może po prostu za bardzo im się spieszy?

No i określenie „wolnomyśliciel” brzmi w tym kontekście jeszcze bardziej chwalebnie:-).


Pamięć motoryczna

Dodane: 9 stycznia 2013, w kategorii: Nauka


(obrazek zapożyczony stąd)

Logowałem się na konto bankowe. Coś na chwilę odwróciło moją uwagę, gdy wstukiwałem numer klienta. Po chwili wróciłem do formularza z częściowo wpisanym numerem i… zaraz, jak to było dalej? Niewiarygodne, ale ni w ząb nie pamiętam. Przez lata wklepywałem go tyle razy, że w końcu zacząłem to robić odruchowo, już nawet nie angażując w to świadomości – no i jak przyszło jej użyć, to się okazało, że nie da rady, bo numer mam niemal dosłownie w małym paluszku, ale już nie w głowie. No dobrze, to skasujmy i wpiszmy bezmyślnie od początku, pomyślałem – a tu się okazuje, że nie da rady, bo jak już się włączyło w to świadomość, to cholera jedna nie chce się wyłączyć i psuje szyki. Trzeba zatem chwili (de)koncentracji, żeby się udało.

Czemu tak się dzieje? Ano dlatego, że pamięć niejedno ma imię, a dzieli się nie tylko na krótko- i długotrwałą, ale także na deklaratywną i proceduralną. W uproszczeniu: ta pierwsza przechowuje to, co „wiemy” (czyli wszelakie wspomnienia czy informacje), a ta druga – to, co „potrafimy” (czyli np. umiejętność jazdy na rowerze albo gry w piłkę). Dlatego właśnie wielu umiejętności nie da się nabyć teoretycznie – czytając książkę do nauki pływania, wprowadzamy informacje tylko do pamięci deklaratywnej, a nie do proceduralnej, gdzie są potrzebne, a gdzie można je wprowadzić tylko drogą praktyki, niestety. Oczywiście granica między wiedzą a umiejętnością bywa płynna (stąd użyte cudzysłowy), o czym przekonałem się na własnej skórze, wklepując ten nieszczęsny numer – okazało się, że zamiast „wiedzieć”, jaki on jest, już tylko „umiałem” go wklepać.

A świadomie użyć tej umiejętności nie mogłem, bo próba świadomego sięgnięcia po jakąś informację przestawia zwrotnicę w mózgu i dane napływające z pamięci deklaratywnej częściowo nadpisują te z pamięci proceduralnej. Dlatego właśnie piłkarzom zdarzają się czasem kuriozalne kiksy w zupełnie prostych sytuacjach: wybiega taki zawodnik na pozycję sam na sam z bramkarzem, ma przeciwników kilkanaście metrów z tyłu, całe wieki na oddanie strzału – i beznadziejnie pudłuje. Czemu? Ano właśnie ten nadmiar czasu na decyzję mu zaszkodził, bo włączyło się myślenie deklaratywne i zakłóciło działanie motoryczne, podczas gdy w identycznej sytuacji, ale z obrońcą na plecach strzeliłby biedak odruchowo i miałby gola jak w banku. Oczywiście nie jest to regułą, profesjonaliści zwykle potrafią utrzymać koncentrację niezależnie od okoliczności, jednak bez psychologa często ani rusz – Adam Małysz coś o tym wie.

Mój problem na szczęście pomocy psychologa nie wymagał – po paru minutach siadłem znowu, numerek sam się wklepał, udało się wreszcie zalogować – pełny sukces! No, prawie pełny, bo działając odruchowo, zapomniałem spojrzeć na ten numer przed wciśnięciem „zaloguj” – i w efekcie dalej go nie znam;-).


Przeczytane w 2012 #4

Dodane: 16 grudnia 2012, w kategorii: Literatura, Nauka

W dzisiejszym odcinku literatura (popularno-)naukowa:

  • Porady seksualne dr Tatiany (Olivia Judson)
  • Podziemni bogowie (Umberto Eco)
  • Wejście na orbitę / Okamgnienie (Stanisław Lem)
  • Czy jest tam kto? (Frank Drake i Dava Sobel)

Porady seksualne dr Tatiany (Olivia Judson)

okładka (W.A.B. i CIS)

Masowe orgie, kazirodztwo, wymienianie się nasieniem, kopulacja przez nozdrza, zjadanie genitaliów i płodów, seks w łonie matki… dobra, starczy tych słów kluczowych;-). Wymienione praktyki to tylko czubek góry lodowej – dr Tatiana dostaje listy z prośbami o poradę w najbardziej dziwacznych sprawach związanych z prokreacją („niechcący połknęłam swojego faceta przed stosunkiem, co mam teraz zrobić?”), a odpowiadając na nie, często sypie jeszcze kolejnymi przykładami, żeby pocieszyć swoich korespondentów, że inne gatunki mają gorzej.

„Inne gatunki”, bo pani doktor nie zajmuje się ludźmi, tylko wszelkimi innymi formami życia. Najczęściej są to oczywiście owady, które nie mają żadnych zahamowań i pod względem ilości (nie mówiąc o „jakości”) perwersji seksualnych biją na głowę nawet Japończyków (wyobraża ktoś sobie, że stosunek patyczaków może trwać nawet trzy miesiące bez przerwy?), ale przedstawicieli reszty królestwa zwierząt też nie brakuje: nawet poczciwe ssaki potrafią zaskakiwać, np. u hien również samice mają fallusy, a lwy potrafią kopulować nawet kilkadziesiąt razy dziennie – i niech ktoś teraz spróbuje wątpić, że lew jest królem zwierząt;-).

Ciekawym przypadkiem, któremu autorka poświęca cały osobny rozdział, są wrotki z grupy Bdelloidea, które, choć rozmnażały się płciowo, w drodze ewolucji pozbyły się samców i przeszły na dzieworództwo. Feministki z gatunku homo sapiens mogłyby im buty czyścić, gdyby wrotki nosiły buty;-). Na drugim biegunie mamy śluzowce, których różne gatunki rozwinęły od kilkunastu do nawet kilkuset płci – stworzenie harmonijnego związku byłoby w tej sytuacji nie lada wyzwaniem, na szczęście jednak do spłodzenia potomstwa wystarczy zwykle udział przedstawicieli „zaledwie” trzech-czterech różnych płci.

Przykłady tego typu kuriozów można by wyliczać długo i namiętnie, jako że bogactwo przyrody wydaje się w tej kwestii (kluczowej przecież dla przetrwania gatunku) niewyczerpane, a autorka, od lat pisząca felietony naukowe dla „The Economist”, zna się na rzeczy doskonale. Szkoda tylko, że książka stanowi (z wyjątkiem ostatniego rozdziału) proste złożenie tychże felietonów w zbiór – powtórzeń wprawdzie nie jest wiele, jednak trochę się czuje, że książka nie powstawała od początku jako spójna całość. A że odpowiedzi na fikcyjne listy opierają się z grubsza na jednym schemacie, z czasem robi się to monotonne. Sytuację ratowałby ostatni rozdział, gdyby nie przerost formy nad treścią – oprawa dyskusji o wspomnianych Bdelloidach wydaje się momentami ważniejsza niż sama dyskusja. Owszem, odrobina komizmu nigdy nie zaszkodzi, ale przerabianie nauki na farsę to już lekka przesada.

I jeszcze jedno: książka ma niby 370 stron, ale dobre sto zajmuje indeks, bibliografia i przypisy, więc de facto dostajemy tej lektury prawie o jedną trzecią mniej, niż się spodziewamy. Niegłupi sposób na łatwe zwiększenie grubości i ceny…

Ocena: 4



Zagadka matematyczno-logiczna – rozwiązanie

Dodane: 7 grudnia 2012, w kategorii: Nauka

Jako że dyskusja wokół zadanej przeze mnie zagadki wzięła i wygasła, czas przedstawić rozwiązanie – a przede wszystkim rozumowanie, które do niego prowadzi.

Przypomnijmy: Trurl i Klapaucjusz dostali, odpowiednio, iloczyn i sumę pewnych liczb naturalnych większych od 1 i mniejszych od 100, po czym przeprowadzili następujący dialog:

TRURL: Nie wiem, co to za liczby.
KLAPAUCJUSZ: Wiedziałem, że nie wiesz.
TRURL: Skoro tak, to już wiem.
KLAPAUCJUSZ: Zatem i ja już wiem.

Jak im się udało znaleźć te liczby? Aby do tego dojść, prześledźmy ich rozmowę krok po kroku:


Zagadka matematyczno-logiczna

Dodane: 5 grudnia 2012, w kategorii: Nauka

Na Joggerze ostatnio moda na zagadki, więc wypada się przyłączyć. Przyłączam się poniższą zagadką – mam nadzieję, że dostatecznie mało znaną, by nie trafił się nikt wtajemniczony, choć jak znam życie, to pewnie wyskoczą trzy osoby w ciągu pięciu minut;-).

Pewien robot (raczej nie ten z obrazka) postanowił sprawdzić, czy Trurl i Klapaucjusz faktycznie są takimi geniuszami, za jakich uchodzą. Pomyślał więc sobie dwie liczby naturalne, większe niż jeden i mniejsze niż sto, a następnie szepnął Trurlowi na ucho, jaki jest ich iloczyn, a Klapaucjuszowi, ile wynosi ich suma. Konstruktorzy chwilę pomyśleli, po czym przeprowadzili taki oto dialog:

TRURL: Nie wiem, co to za liczby.
KLAPAUCJUSZ: Wiedziałem, że nie wiesz.
TRURL: Skoro tak, to już wiem.
KLAPAUCJUSZ: Zatem i ja już wiem.

Jakie to liczby?

I bonusowa zagadka dla humanistów: skąd zapożyczyłem ww. postacie i kto jest autorem rysunku ilustrującego wpis?

(znających rozwiązanie głównej zagadki uprasza się o niezdradzanie go przedwcześnie)

Rozwiązanie


« Starsze wpisy Nowsze wpisy »