
Czy polemika z teoriami spiskowymi na temat katastrofy smoleńskiej ma sens? Czy nie lepiej machnąć ręką na bzdury, zamiast je nobilitować, dyskutując z nimi? Czy pisząc ten wpis nie postępuję jak bohater xkcd#386? Owszem, do pewnego momentu może tak było, ale z miesiąca na miesiąc coraz bardziej tu pasuje raczej xkcd#154. We do have a bit of a situation, zwłaszcza biorąc pod uwagę niedawny sondaż. Na kilka procent oszołomów można było machnąć ręką, na co trzeciego Polaka już się nie da.
Czy jednak ma sens dyskusja z ludźmi, którzy wykazują absolutną niewrażliwość na argumenty (zwłaszcza racjonalne), nie przejmują się prawami fizyki i logiki, a dla zdrowego rozsądku żywią tak głęboką pogardę, że nie dbają nawet o elementarną niesprzeczność własnych twierdzeń? Fakt, z fanatykami oczywiście dyskutować się nie da (jak słusznie mawiał Nietzsche: „W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakże byśmy mieli dowodami obalić?”), ale poza nimi jest też wielu ludzi o niesprecyzowanej opinii, lub dopuszczających zamach, ale nadal otwartych na argumenty, jak również wątpiących w teorie Macierewicza, ale i nie posiadających mocnych argumentów na obronę swojego stanowiska. Im zawsze się może przydać pomocna dłoń.
Ale czy mimo wszystko ma sens struganie tysięcznego tekstu na temat wałkowany od trzech lat na wszystkie strony i powtarzanie po raz kolejny tego wszystkiego, co już wielokrotnie powiedziano? Cóż, kropla drąży skałę (a czasem nawet i beton), poza tym dominacja pisowskiego przekazu w sieci jest tak wielka, że Google na prawie każde zapytanie o Smoleńsk zwraca najpierw masę tekstów o zamachu, a dopiero gdzieś na kolejnych stronach można wygrzebać okruchy prawdy. Trzeba chociaż próbować zmniejszyć tę przykrą dysproporcję.
Dobra, starczy tych samousprawiedliwień;-). Przejdźmy w końcu do rzeczy, bo temat szeroki.






(Wolne Lektury)

