Cichy Fragles

skocz do treści

Debunking Smoleńsk

Dodane: 9 kwietnia 2013, w kategorii: Nauka, Polityka

Czy polemika z teoriami spiskowymi na temat katastrofy smoleńskiej ma sens? Czy nie lepiej machnąć ręką na bzdury, zamiast je nobilitować, dyskutując z nimi? Czy pisząc ten wpis nie postępuję jak bohater xkcd#386? Owszem, do pewnego momentu może tak było, ale z miesiąca na miesiąc coraz bardziej tu pasuje raczej xkcd#154. We do have a bit of a situation, zwłaszcza biorąc pod uwagę niedawny sondaż. Na kilka procent oszołomów można było machnąć ręką, na co trzeciego Polaka już się nie da.

Czy jednak ma sens dyskusja z ludźmi, którzy wykazują absolutną niewrażliwość na argumenty (zwłaszcza racjonalne), nie przejmują się prawami fizyki i logiki, a dla zdrowego rozsądku żywią tak głęboką pogardę, że nie dbają nawet o elementarną niesprzeczność własnych twierdzeń? Fakt, z fanatykami oczywiście dyskutować się nie da (jak słusznie mawiał Nietzsche: „W co motłoch bez dowodów uwierzył, jakże byśmy mieli dowodami obalić?”), ale poza nimi jest też wielu ludzi o niesprecyzowanej opinii, lub dopuszczających zamach, ale nadal otwartych na argumenty, jak również wątpiących w teorie Macierewicza, ale i nie posiadających mocnych argumentów na obronę swojego stanowiska. Im zawsze się może przydać pomocna dłoń.

Ale czy mimo wszystko ma sens struganie tysięcznego tekstu na temat wałkowany od trzech lat na wszystkie strony i powtarzanie po raz kolejny tego wszystkiego, co już wielokrotnie powiedziano? Cóż, kropla drąży skałę (a czasem nawet i beton), poza tym dominacja pisowskiego przekazu w sieci jest tak wielka, że Google na prawie każde zapytanie o Smoleńsk zwraca najpierw masę tekstów o zamachu, a dopiero gdzieś na kolejnych stronach można wygrzebać okruchy prawdy. Trzeba chociaż próbować zmniejszyć tę przykrą dysproporcję.

Dobra, starczy tych samousprawiedliwień;-). Przejdźmy w końcu do rzeczy, bo temat szeroki.


Wyobraźmy sobie…

Dodane: 20 marca 2013, w kategorii: Polityka


(obrazek via MotherJones)

Wyobraźmy sobie alternatywną rzeczywistość, w której czołowym światowym mocarstwem jest rządzony przez ajatollahów Iran.

Wyobraźmy sobie, że w Teheranie dochodzi do wielkiego ataku terrorystycznego z tysiącami ofiar. Jego organizatorzy ukrywają się – dajmy na to – w Austrii, a tamtejszy rząd odmawia wydania ich, więc Iran dokonuje inwazji na Austrię i ustanawia tam własne porządki. Na tym „wojna z terroryzmem” się jednak nie kończy, tylko dopiero zaczyna: najwyższy ajatollah wygłasza przemówienie o „osi zła Polska-Niemcy-Meksyk” (tu warto dodać, że żadne z tych państw nie miało ze ww. aktem terroru nic wspólnego) i zapowiada atak na Polskę – oficjalnie z powodu broni masowego rażenia, jaką rzekomo posiadamy, a bardziej długofalowym celem jest zbudowanie tu wzorcowej teokracji, która będzie przykładem i wzorem do naśladowania dla reszty Europy. Musi się udać, zapewniają irańscy oficjele, przecież Polacy nienawidzą swoich polityków, więc ich zamianę na ajatollahów na pewno przyjmą z entuzjazmem.

Dodatkowo wyobraźmy sobie, że wspomniani terroryści pochodzili niemal wyłącznie z Włoch, a włoski rząd wprawdzie samych terrorystów zwalcza, ale wyznawaną przez nich ideologię gorliwie promuje, będąc jej największym światowym sponsorem i walnie przyczyniając się do jej sukcesów – a mimo to Iran nie tylko nie zamierza Włoch najeżdżać, ale wręcz przeciwnie, niezmiennie pozostaje z nimi w jak najlepszych stosunkach.

Jeśli zdołamy sobie wyobrazić to wszystko, znacząco zbliżymy się do zrozumienia, dlaczego atak na Irak był ciężkim debilizmem. Natomiast, niestety, ani o milimetr nas to nie przybliży do pojęcia, jakim cudem ludzie zdolni do takiego debilizmu potrafili dojść do władzy w największym światowym mocarstwie…


Partia białej flagi

Dodane: 10 lutego 2013, w kategorii: Polityka

The old joke is that the French get the Common Agricultural Policy (CAP), the British get to keep the rebate and the Germans get to pay the bill. Little has changed since then, except that these days one must add the fact that Poland also gets to keep its cohesion funds.

The Economist

Take this, kaczyści. Kosmopolityczna Targowica, prowadząca politykę zagraniczną na kolanach, budująca kondominium i tak dalej – wynegocjowała budżet, w którym uzyskaliśmy większe pieniądze niż w poprzednim, mimo pierwszego w historii UE cięcia wydatków, mimo jej rozszerzenia i mimo sporego wzrostu naszej zamożności w ciągu minionych siedmiu lat. Sukces tym bardziej znamienny, że ten poprzedni budżet negocjował z naszej strony nie kto inny, jak najbardziej patriotyczny rząd świata, który wstawał z kolan, prowadził podmiotową politykę, bronił suwerenności i co tam jeszcze. Po owocach ich poznaliśmy.

Piękna to lekcja, kto rzeczywiście broni naszego interesu narodowego, a kto potrafi tylko o tym gadać. Rzadko mamy okazję przekonać się o tym w sposób jednoznaczny i zrozumiały dla laika, bo dyplomacja to w dużej mierze domena zakulisowych gierek, subtelnego budowania wpływów i „miękkiej siły”, gdzie bez solidnej znajomości tematu trudno choćby z grubsza ocenić, jak się sprawy mają. Na międzynarodową pozycję państwa składa się masa drobnych posunięć, a wymierne sukcesy i porażki zdarzają się od wielkiego dzwonu – łatwo więc wmawiać ciemnemu ludowi dowolne idiotyzmy, grając na nucie „nie oddamy ani guzika” i sugerując, że jedyne co się w polityce zagranicznej liczy, to twardość, a dobre stosunki z kimkolwiek są nam do niczego niepotrzebne. Tym razem jednak uzyskaliśmy sukces tak wymierny, jak to tylko możliwe, bo podany w liczbach. I jakoś do jego osiągnięcia niepotrzebne było wyciąganie armat, powoływanie się na historyczne krzywdy i grożenie wetem. Myth busted.

Oczywiście nie przeszkodziło to PiS-owi przez cały weekend krzyczeć o porażce – ba, o „historycznej porażce”. A rząd jak zwykle daje się zakrzyczeć, zamiast – o co aż się prosiło – odgryźć się pytaniem, jak wobec tego nazwać wynik osiągnięty przez PiS siedem lat temu. Niech mi ktoś jeszcze spróbuje powiedzieć, że Platforma ma dobry PR, to zabiję śmiechem.


Nasi okupanci (Tadeusz Boy-Żeleński)

Dodane: 28 stycznia 2013, w kategorii: Literatura, Polityka

okładka (Wolne Lektury)

„Bóg — powiada orędzie biskupie — dał wolność ojczyźnie, a jej dzieci chcą dla niej nowy grób wykopać. Już nawet kopią, bo w myśl tego projektu (dozwalającego w pewnych warunkach poronień), powstają poradnie działające publicznie. Rodzice prawdziwie katoliccy, prawdziwie kochający Ojczyznę, nigdy pod żadnym pozorem nie powinni iść za tą wstrętną, iście szatańską pokusą”.
„Już z okazji ostatniego święta papieskiego — pisze ks. prymas — napiętnowałem niesłychany projekt ustawy o małżeństwie jako zamach… jako zuchwałą próbę… wydania rodziny polskiej na bezeceństwa bolszewizmu… Komisja kodyfikacyjna ośmieliła się jednak zlekceważyć… Nie można dość stanowczo odeprzeć tych haniebnych zakusów”… I tak dalej.

Napiętnowałem… zuchwałą… bezeceństwa… ośmieliła się… haniebne zakusy… Co słowo, to obelga. (…) Tak przemawia rzymski dygnitarz do wielkiego ciała najpoważniejszych prawoznawców, powołanych przez polski rząd celem przygotowania nowych ustaw!
O co zresztą chodzi? Jeżeli formuła komisji kodyfikacyjnej jest nie po myśli kościoła, można by się wszak porozumieć co do jej zmiany; ale cała rzecz w tym, że kler nie chce żadnego porozumienia, nie chce unormowania tej sprawy; nawet dzisiejszy chaos i chroniczny skandal stosunków prawnych są milsze niż jakiś porządek, o ile by ten porządek nie przyznawał mu absolutnego monopolu, cła i myta we wszelkich sprawach małżeńskich. Chodzi o to „ucho igielne”, przez które, wbrew słowom Pisma, przechodzą jedynie bogacze…

(…)

I to jest charakterystyczne: o wszystkim mówią te orędzia, tylko nie o kwestiach materialnych. Utarła się taka kurtuazja, bardzo wygodna; wobec kleru, który — zbiorowo czy pojedynczo — jest najbardziej nieubłagany, gdy idzie o sprawy pieniężne, stale przystoi udawać, że te rzeczy nie istnieją, że wszystko rozgrywa się w wymiarach zaziemskich.

AdBlock po krakowsku

Dodane: 18 stycznia 2013, w kategorii: Polityka

Tu, o, jak by to powiedział Torero.

Na zalew reklamowego badziewia, sterczącego w centrum Krakowa z niemal każdej ściany, narzekano od lat – i przez lata władze odpowiadały, że nic się nie da zrobić, bo złe przepisy, bo wyegzekwować trudno, bo swobody obywatelskie i w ogóle. Aż w zeszłym roku pojawiła się determinacja, żeby coś z tym zrobić – i okazało się, że wystarczy puścić patrol Straży Miejskiej ulicą, wszystkich po kolei postraszyć mandatami, a szyldy i plakaty zaczynają znikać jeden po drugim. I tak, krok po kroku, Stare Miasto stopniowo przestało przypominać bazar. Dało się? Dało się.

Od lat narzeka się również na zjawisko nazwane złośliwie smogiem wawelskim, czyli zanieczyszczenie powietrza przez tysiące piecyków, którymi do dziś ogrzewa się stare budynki, paląc tam w najlepszym razie węglem, a w najgorszym – diabli wiedzą. Pod tym względem Kraków mieści się, szczególnie zimą, w niechlubnej krajowej czołówce – ale ciągle słyszymy, że nic się nie da zrobić, bo złe przepisy, bo wyegzekwować trudno, bo swobody obywatelskie i w ogóle. Przykład walki z szyldami pozwala jednak mieć nadzieję, że i tu kiedyś doczekamy happy endu. Przynajmniej ci z nas, którzy mają zdrowe płuca;-).


Kilka słów o wyborach w USA

Dodane: 6 listopada 2012, w kategorii: Polityka


(obrazek via Policymic)

Wstyd przyznać – cała kadencja prezydencka w USA minęła, a ja od poprzednich wyborów nie popełniłem na temat polityki czołowego światowego mocarstwa ani jednego wpisu, podczas gdy żałosnym i niewiele znaczącym nawalankom w średniej wielkości kraju nad Wisłą poświęciłem tych wpisów parę dziesiątek. I mimo postanowienia poprawy, podjętego wiele miesięcy temu, niewiele zrobiłem dla zmiany tego stanu rzeczy. Cóż, pozostaje tylko podjąć kolejne postanowienie poprawy;-).

Ad rem: wbrew lansowanej przez media tezie o niesłychanej nieprzewidywalności wyniku, wybory mają zdecydowanego faworyta – jest nim Obama. W sondażach ogólnokrajowych urzędujący prezydent wprawdzie idzie łeb w łeb z Romneyem, ale w systemie większościowym nie liczy się, jakie masz poparcie, tylko w jakich stanach wygrywasz – a tu sytuacja jest daleka od remisowej. Jeśli zsumować głosy ze stanów, w których zwycięstwo danego kandydata jest praktycznie pewne, uzyskujemy wynik 237-191 na korzyść Obamy, co oznacza, że w dziewięciu „swinging states” musi on zebrać jeszcze tylko 33 głosy elektorskie (na 110 możliwych!), żeby zagwarantować sobie reelekcję. Biorąc pod uwagę, że w prawie wszystkich tych stanach sondaże dają mu lekką przewagę lub remis, wydaje się nieprawdopodobne, żeby poniósł tak dotkliwą porażkę.

Media dużo też piszą o Ohio, jako stanie, w którym koniecznie trzeba wygrać, żeby zostać prezydentem, ponieważ – co powtarzane jest ostatnio jak mantra – wszyscy, którzy tam wygrywali przez ostatnie pół wieku, wygrywali również całe wybory. Owszem, faktycznie w dwunastu ostatnich elekcjach, począwszy od 1964, Ohio zawsze głosowało na zwycięzcę, ale tylko w dwóch przypadkach (2000 i 2004 – obie wygrane Busha juniora) głosy z tego stanu przechylały szalę. Niewiele do takiej sytuacji brakowało jeszcze w 1976, kiedy Carter wygrał z Fordem 297-240, natomiast w pozostałych dziewięciu przypadkach różnica między wygranym i przegranym kandydatem była każdorazowo miażdżąca, zwykle wręcz parokrotna – nic więc dziwnego, że Ohio, stan dość reprezentatywny dla całej Ameryki, również stawiało na silniejszego.

Obama w Ohio (19 głosów elektorskich) wygrać nie musi. Nie musi też na Florydzie (29 głosów). Ba, może przegrać jeszcze w Karolinie Północnej (15) i Wirginii (13) – i nawet wtedy wygrana w pięciu mniejszych stanach wystarczyłaby mu do szczęścia. Romney, który prowadzi tylko w Karolinie Północnej i na Florydzie, potrzebuje niemal cudu, żeby zostać prezydentem. Oczywiście cuda czasem się zdarzają…


Nie mam pomysłu na tytuł

Dodane: 24 października 2012, w kategorii: Absurdy, Polityka

Młody prawicowy radykał, wróg demokracji, odrzucony przez ASP. Po raz kolejny okazuje się, że historia nikogo niczego nie nauczyła – a wydawałoby się, że następstwa jednego takiego przypadku były już wystarczająco głośne…


Z dedykacją dla kaczystów, ziobrystów i gowinistów

Dodane: 11 października 2012, w kategorii: Polityka

- A co będzie, jeśli dziecko urodzi się upośledzone? - Powiększy nasz elektorat
Żródło: „The best of Sawka”, Iskry 2008, strona 39

Powyższy obrazek Henryka Sawki powstał, jeśli dobrze pamiętam, jeszcze w zamierzchłych latach 90-tych, ale jak widać, aktualność ciągle zachowuje…


Wolność słowa, wolność obrażania

Dodane: 17 września 2012, w kategorii: Polityka, Przemyślenia

Zebrało się ostatnio parę głośnych spraw związanych z tytułowymi problemami, nie od rzeczy byłoby zatem wtrącić swoje trzy grosze. Albo i cztery.

Sprawa pierwsza: Pussy Riot. Sporo było wokół nich hałasu, ale ciężko było wyłowić niego jakieś wyważone głosy – dominowało czarno-białe podejście, bądź to broniące ich występu w imię wolności słowa, bądź to potępiające za szarganie świętości. Tymczasem sprawa czarno-biała nie była. Liczne porównania z Nieznalską nie uwzględniają tej znaczącej różnicy, że Nieznalska wystawiła swoją pracę w galerii sztuki, gdzie posłowie LPR musieli się celowo wybrać (zapewne pierwszy raz w życiu), żeby dać się obrazić – natomiast „Puśki” wtargnęły do cerkwi, na dodatek w trakcie mszy, bezceremonialnie włażąc z butami w cudzą przestrzeń, czego żadną miarą nie da się obronić jako uprawnione korzystanie z wolności słowa. Tam się nie dało powiedzieć „nie chcesz, to nie oglądaj” – wiernych w cerkwi nikt nie pytał, czy mają ochotę oglądać ten koncert.

Nie znaczy to jednak, że wyrok dwóch lat więzienia można uznać za sprawiedliwą karę – w normalnym kraju tego typu akt chuligaństwa kwalifikuje się co najwyżej na grzywnę, może w ostateczności symboliczny wyrok w zawieszeniu. Rosja normalnym krajem nie jest, ale i tam pewnie czymś podobnym by się skończyło, gdyby Pussy Riot zaśpiewały „Bogurodzico, błogosław Putina” albo w ogóle coś apolitycznego. Kto nie urodził się wczoraj, ten dobrze rozumie, że sąd ukarał w ten sposób nie żadną obrazę uczuć religijnych, tylko efektowne przywalenie Putinowi – tak samo jak Chodorkowski nie za żadne przekręty trafił do kolonii karnej, tylko za krytykowanie władzy. Dajcie człowieka, a paragraf się znajdzie…


A co na to dziecko Frankensteina?

Dodane: 28 lipca 2012, w kategorii: Polityka
Zapominamy, że polskie dzieci z in vitro są coraz większe, niektóre mogłyby już mieć własne dzieci. I śledzę tę debatę pełną bzdur i wyzwisk, tego wrzasku, że zło, że mordercy…
No coś ty, nie wzrusza cię, kiedy minister Gowin zwierza się, że słyszy płacz również twoich zamrożonych braci i sióstr?
Bardzo mnie wzrusza. Tak samo jak arcybiskup Hoser wzywający do modlitwy za grzechy in vitro i za mnie, morderczynię własnego rodzeństwa…
(…)
Niby to jest taka taktyka, że krytykuje się samą metodę, a nie jej owoce. Ale to nie jest tak, że jak rzucasz dookoła zarzutami o zabijanie, że jak wrzeszczysz o cywilizacji śmierci, o dzieciach Frankensteina, to nie stygmatyzujesz dzieci z in vitro. My to wszystko słyszymy, czytamy, ten cały ściek nie leci w próżnię.
(…)
Serio, ci księża, cały ten Episkopat z biskupem Hoserem na czele – oni powinni nie spać po nocach. Jak mogą tak ludzi piętnować? Jak im nie wstyd?
W wyższym celu to robią.
W jakim wyższym celu?
No, po to, żeby zapobiec Holocaustowi nienarodzonych.
(głębokie westchnienie)

Fragment rozmowy z pierwszym polskim dzieckiem z in vitro, opublikowanej w dzisiejszych „Wysokich obcasach”. Nic dodać, nic ująć.


« Starsze wpisy Nowsze wpisy »