Bezpośrednim bodźcem do napisania tej notki był dla mnie artykuł na JoeMonsterze, czyli portalu mało poważnym – ale podobne mądrości widywałem już i w miejscach o nieco wyższej renomie, więc rzeczony artykuł stanowi tu tylko pretekst do poruszenia drażniącego mnie tematu.
Mianowicie: jaka jest wspólna cecha bodaj wszystkich tekstów z cyklu „ewolucja człowieka w przyszłości”? Ano taka, że ich autorzy nie rozumieją, jak ewolucja działa, formułują więc przepowiednie całkowicie bzdurne, robiąc czytelnikom wodę z mózgu.
Kwestia podstawowa: wbrew popularnemu (choć niepisanemu) przekonaniu, ewolucja nie premiuje jakości czy komfortu życia, nie premiuje bogactwa, nie premiuje szczęścia, zdrowia, pomyślności – jedyne, co premiuje, to przekazywanie swoich genów. Koniec, kropka. Z ewolucyjnego punktu widzenia lepiej się sprawił menel, który spłodził dziecko po pijaku, niż bezdzietny noblista. A to oznacza, że w toku ewolucji wzmacnianiu mogą ulegać tylko te cechy, które przekładają się jakoś (bezpośrednio lub pośrednio) na sukces reprodukcyjny, a osłabianiu – tylko te, które reprodukcji szkodzą. I wcale nie muszą to być cechy jednostkowo, społecznie czy moralnie pożądane – np. skłonność do gwałtu jest cechą jednoznacznie negatywną pod każdym względem, ale ewolucyjnie niestety opłacalną…
Jak to się ma do wspomnianego artykułu? Cóż, przyjrzyjmy się po kolei jego tezom.